17 paź 2013

Rozdział I ,,Początek"

Leżałam nieruchomo na prawym boku, gdy światła samochodu zaparkowanego na podjeździe rozświetliły wnętrze sypialni. Silnik maszyny warknął raźno i zaraz potem srebrne audi pośpiesznie opuściło posesję. Wyciągnęłam przed siebie dłoń, po omacku szukając włącznika od lampki nocnej, a kiedy tylko w pokoju zrobiło się jasno, zmrużyłam oczy i zaspanym wzrokiem zerknęłam na zegarek. Czwarta nad ranem z pewnością nie była odpowiednią porą do rozpoczęcia pracy w kancelarii, wobec tego Nathan po raz kolejny musiał postarać się o urlop i wyjechać w pilnej sprawie, do której masz się nie mieszać. Nie wiedziałam, czy tym razem opuścił mnie na dzień lub dwa, czy może nawet na kilka tygodni. Na początku martwiłam się o niego, zadawałam mu multum pytań, podejrzewałam go o najróżniejsze rzeczy – w szczególności biorąc pod uwagę możliwą niewierność męża. Bo przecież ta jego ciągła nieobecność w domu nie była czymś normalnym, zwłaszcza, kiedy po jednej z tych swoich tajemniczych eskapad wrócił cały zakrwawiony i poobijany. Dawniej z tego powodu wybuchały między nami liczne awantury. Z reguły Nate szybko się denerwował i wyżywał na przedmiotach, które akurat miał pod ręką. Ja natomiast – uciekałam do naszej sypialni, gdzie godzinami płakałam skulona w kącie. Po niespełna roku wyczerpujące kłótnie postanowiliśmy zastąpić milczeniem, a przez ostatnie miesiące Nathan skutecznie mnie unikał. Koniec naszego nieudanego małżeństwa rysował się dość wyraźnie już od bardzo dawna. Nie miałam pojęcia, co jeszcze powstrzymywało Nate’a przed wykonaniem tego ostatniego ruchu, za to doskonale wiedziałam, co kierowało mną. Powodem była miłość. Pieprzona, podstępna miłość wmawiająca cierpiącym ludziom, że jeszcze kiedyś wszystko się ułoży. To ona zmuszała mnie do ciągłego trwania u boku męża, bez względu na to ile przysparzał mi cierpienia i łez. A nadzieja, choć z roku na rok stawała się coraz mniejsza, nigdy nie zniknęła całkowicie.
Usiadłam na łóżku przelotnie zerknąwszy na puste miejsce obok siebie. Już nie pamiętałam chwil, kiedy budziłam się i zasypiałam przy nim. Patrząc z perspektywy czasu na nasz kilkuletni, toksyczny związek, zaczęłam pomału dochodzić do wniosku, że tak naprawdę nigdy nie byliśmy szczęśliwi. Nigdy. Małżeństwo zawarte pod wpływem dziwnego, bliżej nieokreślonego impulsu stało się przekleństwem, największym błędem, jaki można było popełnić w życiu. Tacy młodzi i już po ślubie? A to dopiero! Nie jedna koleżanka z roku zerkała, czy aby na pewno nie chowałam za plecami czteroletniego dziecka. Niestety, żadnej z nich nie udało się niczego znaleźć.
Zwykłe codzienne czynności z pewnością odciągnęłyby mnie od nieustanego myślenia o Nathanie, dlatego nie zważając na wczesną porę, energicznie zrzuciłam z siebie puszystą kołdrę i stanęłam na równych nogach. Podeszłam do komody, z której wyciągnęłam czyste ubrania, a następnie przeszłam do łazienki sąsiadującej z naszą sypialnią. Gdy tylko spostrzegłam złoty łańcuszek z napisem „Hayley” leżący na jednej z półeczek, natychmiast chwyciłam go i zawiesiłam na szyi. Wisiorek był moją najcenniejszą rzeczą, jedyną pamiątką po dawnym Nathanie. I choć z powodu swojego roztrzepania często o nim zapominałam i zostawiałam gdzie tylko popadnie, to na szczęście nigdy nie przepadł na dobre.
Głośno westchnęłam, kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze; opuchnięta twarz, zaczerwienione oczy, włosy sterczące we wszystkich możliwych kierunkach. Komu mogła zaimponować kobieta średniego wzrostu o wyjątkowo przeciętnej urodzie? Nikomu, a już w szczególności nie Nathanowi.
Po kilkunastu minutach zmagań z kosmetykami oraz różnorodnymi przyrządami wreszcie doprowadziłam się do względnego porządku. Burza ciemnobrązowych, sztucznie uzyskanych loków opadła kaskadą na moje ramiona. Makijaż ograniczyłam do dokładnego wytuszowania rzęs i nałożenia na usta niewielkiej ilości bezbarwnego błyszczyka. Już od dawna zamierzałam pójść na siłownię i popracować nieco nad swoją figurą. Co prawda nie byłam jakoś szczególnie gruba, ale mogłabym zrzucić to i owo. Wysportowane ciało stało się w pewnym stopniu moim marzeniem, które, tak jak wiele innych, postanowiłam odłożyć na później.
W kuchni paliła się mała lampka. Zapewne Nathan zapomniał ją zgasić, gdy wychodził. Pośpiesznie zrobiłam kilka kanapek z szynką i ogórkiem, a następnie wraz z pełnym talerzem przeszłam do salonu. Ze szklanego stołu uprzątnęłam zalegające notatki, czasopisma oraz różne inne zbędne rzeczy, po czym wygodnie usadowiłam się w czarnym, skórzanym fotelu. Lubiłam tutaj przesiadywać, w szczególności wieczorami, kiedy się uczyłam lub też zwyczajnie nie potrafiłam zasnąć. Włączyłam telewizor, choć wiedziałam, że o tak wczesnej porze nie mogłam liczyć na nic ciekawego. Mimo to przerzucałam beznamiętnie kanały, aż w końcu wybrałam jedną ze stacji muzycznych.

W przerwie pomiędzy wykładami wpadłam do małej restauracji sąsiadującej z uczelnią.
– A mnie to już na obiad nie zaprosisz? – usłyszałam znajomy głos. Wysoki, umięśniony mężczyzna o cudownych szmaragdowych oczach odsunął krzesło i usiadł naprzeciw mnie.
– Skąd mogłam wiedzieć, że będziesz chciał ze mną pójść? – zapytałam, rozglądając się na boki i niecierpliwie wyczekując chwili, kiedy kelnerka postawi przede mną talerz wypełniony naleśnikami.
– Co za brutalne kłamstwo – oburzył się. – Z tobą zawsze i wszędzie.
Przewróciłam lakonicznie oczami, słysząc jego słowa. Mógł sobie darować tego typu teksty, skoro doskonale wiedział, że nigdy nie byłam zwolenniczką taniego podrywu.
Steve przeczesał swoje blond włosy w taki sposób, jakby chciał z nich coś strzepać. Po chwili oparł twarz na wewnętrznej stronie dłoni i w irytujący sposób zaczął mi się przyglądać.
– Masz jakieś plany na dziś?
Skłamałabym mówiąc „tak”, choć wizja spędzenia kolejnego piątku z miską popcorcu pod pachą nie była wcale aż taka zła.
– Jeżeli będziesz się nudziła, to zawsze możemy gdzieś wyskoczyć.
– Dziękuję za zaproszenie, Steve, ale raczej nie skorzystam.
Kątem oka dostrzegłam kobietę, która na tacy niosła zamówione przeze mnie danie. Podeszła do nas i ostrożnie ustawiła wszystko na stoliku. Nie chciałam pokazać, jak bardzo byłam głodna, choć czułam, że mój żołądek niedługo pochłonie czarna dziura. Oczy mimowolnie wodziły po talerzu, jakbym tego typu danie widziała po raz pierwszy w życiu. Starając się zachować pozory, kulturalnie chwyciłam sztućce w dłonie i ukroiłam niewielki kawałek naleśnika.
– Czy coś dla pana? – spytała kelnerka, szczerząc do niego zęby.
– Nie, dziękuję.
Kobieta skinęła głową i odeszła, przesadnie kręcąc biodrami, a Steve siedział bezczynnie, z uśmiechem na ustach patrząc, jak się opychałam.
– Czyli nie dasz się namówić? – Znów zaczął wałkować ten sam temat. Chciałam odpowiedzieć, ale właśnie byłam w trakcie przełykania, więc po prostu pokręciłam głową.
– Znamy się już tak długo – zaczął, wzdychając ciężko i krzyżując ręce na klatce piersiowej.
– Rok – poprawiłam go.
– No właśnie! – Pochylił się w moją stronę. – Ciągle trzymasz mnie na dystans…
– Steve…
– Nie możesz całe życie być sama! – przerwał mi. Powinnam zaprzeczyć, ale w pewnym sensie miał rację. Byłam sama. Spuściłam wzrok i zacisnęłam mocno pięści ze złości, że znowu niepotrzebnie zaprzątałam sobie myśli Nathanem. Dlaczego to zawsze ja wyciągałam do niego rękę na zgodę po burzliwej kłótni i usiłowałam w jakikolwiek sposób uratować nasze małżeństwo?
– Daj znać, kiedy zmienisz zdanie.
Skinęłam głową w momencie, gdy zadzwonił telefon. Steven wyciągnął z kieszeni srebrny przedmiot, zmarszczył brwi i natychmiast odrzucił połączenie.
– Coś nie tak? – zapytałam, przyglądając się mu uważnie. Rzadko widywałam go podenerwowanego.
– Nie, nic – odparł niemal szepcząc. – Muszę już iść.
Zaskoczyła mnie ta jego nagła zmiana nastroju.
– A zajęcia?
– Niestety, pilna sprawa, Hayley. – Wstał i przysunął krzesło do stolika. – Wpadnę jutro po notatki.
– Niech będzie – odparłam, odstawiając pusty talerz na bok. Upiłam ostatni łyk chłodnej już czekolady i kilka minut po Stevenie opuściłam lokal.

Do domu wróciłam późnym wieczorem. Zajęcia skończyły się wcześniej, dlatego postanowiłam odwiedzić kilka sklepów w centrum handlowym, gdzie nabyłam między innymi kolejną parę trampek. Dziewczyny z uczelni wciąż powtarzały mi, że wyglądałabym o wiele atrakcyjniej, gdybym ubierała się bardziej kobieco. Masz dwadzieścia cztery lata, Hay! Nie jesteś już dzieckiem! Nie chodziło im wyłącznie o moje zamiłowanie do sportowego obuwia. Cóż, jakoś nie przemawiały do mnie modne sukienki, szpilki, cotygodniowe wizyty u kosmetyczki czy fryzjera, a już w szczególności mocny makijaż twarzy. Nosiłam to, co lubiłam i w czym czułam się dobrze.
Kiedy zamierzałam chwycić za klamkę od drzwi wejściowych, dostrzegłam, że są one uchylone. Niepewnie weszłam do środka, starając się poruszać tak cicho, na ile tylko byłam w stanie. Czyżby Nate wrócił? Nie, to nie w jego stylu, żeby przesiadywać po ciemku. Do tego miał strasznego bzika na punkcie bezpieczeństwa, więc dom zawsze musiał być zamknięty na cztery spusty. Po czterech latach małżeństwa jego nakazy weszły mi w nawyk, dlatego zaczęłam przypuszczać, że ktoś obcy mógł kręcić się po naszej posesji.
Gdy przeszłam do kuchni, szkło zaszeleściło pod moimi stopami. Wystraszona zrobiłam gwałtowny krok w tył, wówczas uderzyłam z impetem w którąś z szafek, a pod wpływem silnego bólu wrzasnęłam na całe gardło. Tym sposobem plany odnośnie bezszelestnego poruszania się całkowicie legły w gruzach.
Z gabinetu Nathana do moich uszu doszły podejrzane szmery. A więc miałam rację! Wzięłam głęboki wdech, odsuwając jedną z szuflad i chwyciłam za rękojeść największego noża, jakiego udało mi się znaleźć. Wbiegłam do pracowni i nie zapaliwszy lampki zaczęłam wymachiwać ostrzem we wszystkie strony. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że nikogo już tutaj nie było. Nie wiedziałam, czy powinnam się cieszyć, czy może żałować tego, iż nie udało mi się przyłapać włamywacza na gorącym uczynku. Odetchnęłam głęboko i położyłam dłoń na włączniku światła. Musiałam oszacować straty, a później zadzwonić na policję. A może najpierw zadzwoniłabym na policję, a później obejrzała cały dom? Chyba lepiej byłoby w pierwszej kolejności powiadomić o wszystkim Nathana…
Dostrzegłam niewyraźną sylwetkę stojącą u progu drzwi. Przylgnęłam do ściany, czekając cierpliwie, aż tajemnicza postać wejdzie w głąb pomieszczenia. To mężczyzna – tylko tyle zdołałam stwierdzić, kiedy mnie minął. Szedł pewnie i nadzwyczaj cicho, aż wreszcie zatrzymał się tuż przed biurkiem. Nie widziałam, co tam robił, ponieważ ciemność skutecznie mi to uniemożliwiła. Co za fart, włamywacz stał tyłem do mnie, w dodatku nie mając pojęcia o mojej obecności w gabinecie. Umysł kazał uciekać, jednakże nieposłuszne ciało zrobiło coś zupełnie innego; znalazłam się tuż za nim i przyłożyłam stal do jego pleców. Później wszystko działo się tak szybko…
Mężczyzna odwrócił się, unieruchomił mnie, brutalnie wyrywając nóż z dłoni i przykładając go do mojej szyi. Dyszałam ciężko przerażona całym tym zajściem. Kurczowo zacisnęłam powieki, wyczekując kolejnego ruchu ze strony intruza. Tym sposobem z napastnika stałam się ofiarą. Kiedy pogodziłam się ze swoim końcem, oprawca niespodziewanie zabrał ręce i wypchnął moje drżące ciało w przód. Nie potrafiłam samodzielnie ustać na nogach, więc po raz kolejny dzisiejszego dnia upadłam z hukiem na drewnianą podłogę. Jęknęłam, tym razem ciszej niż poprzednio, a w pokoju rozbłysło światło. Oślepiona jasnym blaskiem ponownie zacisnęłam powieki, wtedy też poczułam, jak obce dłonie chwytają mnie w pasie i stawiają na równych nogach. Skołowana tymi ciągłymi zmianami pozycji, usiłowałam swój wzrok skupić w jednym punkcje.
– Co ty robisz? – usłyszałam przesiąknięty gniewem baryton.
Chwileczkę, znałam ten głos.
– Nathan? – spytałam niemrawo. Mąż lustrował mnie uważnie tym swoim chłodnym spojrzeniem, wciąż chroniąc idiotkę Hayley przed kolejnym upadkiem. Chyba zamierzał coś powiedzieć, bo rozchylił nieco usta, lecz w tym samym momencie dźwięk zbijanego szkła rozniósł się echem po całym domu. Nate zniknął błyskawicznie, a ja jeszcze chwilę stałam oniemiała w miejscu, zanim ruszyłam jego śladem.
W naszej sypialni panował kompletny chaos; poprzewracane meble, porozrzucane ubrania, pozdejmowane obrazy, a nawet rozdarty materac. Włamywacz ewidentnie czegoś szukał i to nad wyraz wnikliwie.
Spojrzałam nerwowo na męża, lecz ten nie wydawał się być zaskoczony. Ignorując mnie zupełnie, podszedł do otwartego na oścież okna i przysiadł na parapecie. Miałam nadzieję, że to już koniec niespodzianek na dziś…
– Skurwiel! – warknął, a kiedy skierowałam na niego swój wzrok, Nate był właśnie w trakcie wykonywania skoku z pierwszego piętra.
– Zwariował! – wrzasnęłam, podbiegając do miejsca, gdzie jeszcze chwilę temu stał Renard. Spojrzałam w dół, mając nadzieję, że nie zastanę tam jago ciała otoczonego kałużą krwi, lecz mimo iż bacznie obserwowałam okolicę, nie dostrzegłam nikogo.

Nathana nie było od pół godziny. Cały ten czas przesiedziałam na schodach z twarzą schowaną w dłoniach. Przecież mogło mu się coś stać, mógł sobie coś zrobić podczas tego… nieoczekiwanego skoku. Może należało wyjść z domu i zacząć go szukać? Miałam straszny mętlik w głowie i nie potrafiłam skupić się na niczym konkretnym. To cud, że jeszcze nie zaczęłam płakać.
Wreszcie postanowiłam zejść na dół, a w każdym pomieszczeniu, przez które przechodziłam, zapalałam światło. Stanęłam przed drzwiami od gabinetu, gdzie Nate trzymał wszystkie swoje kancelaryjne dokumenty. Do tej „pracowni” zaglądałam raczej sporadycznie, bo wcześniej nie widziałam potrzeby, żeby czytać jego urzędowe papierki. Tym razem było inaczej. To właśnie tutaj włamywacz zaczął swoje poszukiwania, więc chyba wypadałoby sprawdzić, czy coś zniknęło.
Korzystając z nieobecności męża wyciągnęłam stertę papierów z biurka i rzuciłam je na blat – w ten sposób mogłam się im lepiej przyjrzeć. Przekładałam kartkę po kartce i, o dziwo, nie znalazłam ani jednego wydruku z kancelarii! Tylko mapy… pełno map. Od najstarszych układów kontynentów, jakie tylko nauka znała, po szczegółowe plany miasta wykonane przez satelitę w ciągu ostatnich kilku dni. Niektóre wydruki były pokreślone i bardzo zniszczone, jakby ktoś przez dłuższy czas nosił je w kieszeni, a do kilku stron zostały doklejone małe karteczki z dokładnym opisem gleby występującej na danym terenie.
Nagle dostrzegłam potężną, czarną książkę umieszczoną pomiędzy ścianą a regałem.
Souverain* – mruknęłam, czytając złoty napis widniejący na szerokim grzbiecie.
To jakieś fantasy, czy co?
Usilnie próbowałam ją wyciągnąć, ale widocznie bardzo polubiła swoje dotychczasowe miejsce, bo za nic w świecie nie zamierzała go opuścić.
Podskoczyłam, gdy trzasnęły drzwi wejściowe. Nathan wreszcie wrócił. Zanim opuściłam gabinet, pozamykałam wszystkie szafki, a mapy z powrotem wrzuciłam do szuflady.
Renard siedział na podłodze, dysząc ciężko, a jego śnieżnobiała koszula i dłonie ubrudzone były krwią.
– Co się stało?! – zapytałam przejęta tym wszystkim, błyskawicznie podbiegając do męża. Automatycznie wyciągnęłam rękę, chcąc dotknąć posiniaczonego policzka Nate’a, lecz on natychmiast ją odepchnął, przy okazji gromiąc mnie wzrokiem. Tym czynem po raz kolejny pokazał, gdzie tak naprawdę było miejsce jego żony – z dala od niego. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak głęboko wbijał ostrze w moje serce i rozdzierał je na strzępy poprzez takie drobne gesty.
Renard powoli i niedbale wstał, po czym chwiejnym krokiem zaczął kierować się do kuchni. Wyraźnie utykał na prawą nogę oraz kurczowo przytrzymywał dłonią bark, skąd również wyciekała szkarłatna ciecz.
– Nate! – wrzasnęłam, ale tak jak się spodziewałam, nie zamierzał udzielić mi jasnej odpowiedzi na żadne pytanie. Kompletnie ignorując moją osobę, nadal podążał w tym samym kierunku, od czasu do czasu podpierając się ścian.
– Coś zniknęło? Sprawdziłaś pokoje?
– I tak i nie. Właściwie to nie wiem – odparłam zgodnie z prawdą. Bo przecież codziennie bywałam świadkiem włamania, podczas którego zostawał przetrząśnięty cały dom, a mój własny mąż od czasu do czasu lubił sobie, ot tak, dla rozrywki wyskoczyć z pierwszego piętra w pogoni za złodziejaszkiem, by później wrócić po godzinnej nieobecności nieco poobijany i zakrwawiony.  Przecież to norma. W tym miejscu powinnam jeszcze wzruszyć beznamiętnie ramionami. – Mam zadzwonić na policję?
– Niby po co? Są bezużyteczni – warknął. Ależ oczywiście… głupia ja. Jak w ogóle mogłam wziąć taką możliwość pod uwagę? Przecież mój porywczy mąż za nic w świecie nie potrafiący panować nad swoim gniewem, lepiej się wszystkim zajmował.
Nathan usiadł na kuchennym blacie, odkręcił wodę i przemył twarz, ja za to zajęłam miejsce przy stole w jadalni.
– Patrzysz na mnie tak, jakbyś naprawdę myślała, że go zabiłem. – Zaśmiał się ironicznie. Nienawidziłam tych jego parszywych, aroganckich uśmieszków. Wyglądał wtedy przerażająco.
– To takie zabawne? – zapytałam, marszcząc brwi. – Już niczym mnie nie zaskoczysz, Nate.
– Jeszcze się zdziwisz – mruknął, raptownie poważniejąc i przenikając mnie tymi swoimi ciemnoniebieskimi oczami.
– Skąd ta krew? Jak ty w ogóle możesz być prawnikiem? To przecież niedorzeczne.
Pogrążona we własnych myślach rysowałam palcem różne obrazy na blacie stołu. Boże, przecież ci wszyscy ludzie, z którymi pracował, nie mieli pojęcia, kim tak naprawdę był Nathan… Tuż obok nich chodził psychopata, a oni uważali go za porządnego, przyzwoitego człowieka. I męża! Za przyzwoitego, kochającego męża! Renard za swoje role powinien otrzymać Oscara.
– Posłuchaj. – Podszedł do mnie. – Od dziś ten mężczyzna ma podłużną bliznę na lewym policzku... Ale to nie on jest naszym głównym problemem…
– Jakim problemem? Nate, co ty zrobiłeś? – jęknęłam, chowając twarz w dłoniach.
– Słyszysz?! To cholernie ważne! – krzyknął.
– Jak mogę nie słyszeć, kiedy drzesz mi się do ucha?!
Przez chwilę gromiłam go wzrokiem, lecz odwróciłam szybko głowę, kiedy do moich oczu zaczęły napływać łzy. Nathan milczał, kładąc jakiś przedmiot na stole. Spojrzałam zaskoczona na plik banknotów, a następnie na niego.
– Prześpij się dzisiaj w hotelu – powiedział. – Porozmawiamy jutro.
– Mam nadzieję, że to już koniec.
– To nawet nie jest początek – mruknął.
– Co to ma niby znaczyć?
Renard w odpowiedzi trzasnął drzwiami wyjściowymi.

WTEDY…
Mieszkałam w Bend w stanie Oregon, a właściwie na jego przedmieściach. Rodzice odkąd tylko sięgałam pamięcią utrzymywali bliskie stosunki z naszymi sąsiadami – państwem Renard. Jako, że spędzaliśmy wspólnie mnóstwo czasu, udało mi się zaprzyjaźnić z ich synem – Nathanem. Wtedy był jeszcze dzieckiem, zawsze uśmiechniętym i przepełnionym optymizmem.
Miałam może z dziesięć lat, kiedy nocą z dwudziestego czwartego na dwudziestego piątego grudnia dom państwa Renard doszczętnie spłonął. Budynek zbyt szybko pochłonęły płomienie, by śpiący w nim domownicy mogli się w porę z niego wydostać. I wtedy zmieniło się wszystko…
Następnego dnia po budynku nie pozostał nawet ślad, a mieszkańcy zaczęli zachowywać się tak, jakby Renardowie nigdy nie istnieli. Niczego z tego nie rozumiałam, jednakże byłam tylko małym dzieckiem, z którym nikt nie zamierzał się dzielić żadnymi informacjami. Bo niby po co? Rodzice pochłonięci pracą nie zwracali na mnie uwagi. A ja? Ja postanowiłam skupić się na nauce i po kilku latach wyjechać jak najdalej od cholernego Bend. Nie szukałam przyjaciół. Miałam jednego i straciłam go w najgorszy z możliwych sposobów. Czasem wyobrażałam sobie, że wciąż przy mnie był i pouczał, kiedy po raz kolejny niezdarna Hayley zrobiła coś nie tak. Wiele razy zastanawiałam się nad tym, co mogłabym mu powiedzieć, gdyby w jakiś cudowny sposób wrócił.
Przenosząc się do szkoły w Nowym Jorku poznałam nowy, wielki świat, który skutecznie mi zaimponował. Pierwsze półrocze pierwszej klasy było istnym koszmarem, ale jako przyszła studentka historii musiałam otrzymać świadectwo z dobrymi ocenami.
Tuż po przerwie świątecznej cała szkoła huczała o nowym trzecioklasiście. Dziewczyny skakały z radości, że po okolicy kręcił się kolejny przystojny chłopak. Jest cudowny, no mówię ci! Mnie jakoś szczególnie to nie interesowało, więc nie starałam się nawet dowiedzieć, kto w tak krótkim czasie stał się bożyszczem nastolatek.
Później plotki zmieniły swój charakter. Nie wiadomo skąd pochodzi, gdzie mieszka. Nic. Kompletnie nic. Jakby narodził się na nowo. Rozumiesz? Oczywiście, że rozumiałam, lecz najzwyczajniej w świecie miałam to gdzieś.
Dopiero, kiedy na jednym z apeli padło nazwisko Renard, zemdlałam.

______________________________
*Souverain – tutaj: Suweren (w średniowieczu niezależny władca niepodlegający niczyjej zwierzchności)

8 komentarzy:

  1. Ohayo.
    Konstruktywny komentarz powiadasz?
    Więc tak. Wiele o tym blogu słyszałam,lecz nigdy nie miałam przyjemności się z nim zapoznać. Dziś nadszedł czas na zmiany i oto mam przed sobą rozdział pierwszy ;)
    To drugi blog - spoza anime i fantasy - jaki czytam i szczerze ci powiem, że nie żałuję. Hayley nie jest wymalowaną, idealną laleczką bez charakteru i tego polotu, który powinna posiadać główna postać. Ma to "coś" ;)
    Trochę zgubiłam się, gdy na scenę wkroczył Steve. To było wtedy, kiedy Nate'a nie było? Wybacz jest późno i też mi się trochę miesza xd
    Tak czy siak zachecilas mnie do czekania na kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodałam jedno zdanie, po namyśle stwierdzając, że faktycznie mogą wystąpić drobne niejasności odnośnie tej rozmowy Hay ze Stevenem. Już powinno być ok. :D

      Usuń
  2. Świetny blog i na początku gdy powiedziałaś że zamierzasz pisać od nowa załamałam się serio, już się wciągnęłam a tu BUM ale cóż czytamy od początku ;) mam nadzieję że w tej poprawce Nathanowi chodź trochę bardziej będzie zależało na Hayely. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zacznę od mojego pytania: czy silnik maszyny może warknąć raźno, pierwszy raz spotkałam się z takim określeniem, więc wolałam się zapytać.
    Znalazłam jeden błędy a mianowicie w zdaniu: "Po chwili odparł twarz na wewnętrznej stronie dłoni..." powinno być oparł. W sumie to chyba wszystko z mojej konstruktywnej krytyki.
    Lekko się czyta i ogólnie bardzo wciąga tak, że nim się obejrzysz to już koniec rozdziału, dlatego pisz dłuższe.
    Tak, jestem kolejną fanką Nathana do kolekcji. Aj lof hym <3
    Przemyślenia Hayley bardzo mnie ujęły. To jej rozdarcie pomiędzy nienawiścią, a miłością do Renarda. Naprawdę jej współczuję, wiem jak to jest czuć się samotnie.
    Co do mego Nate'a to podoba mi się jego styl bycia: tajemniczy i wydaję się być dość sarkastyczny, a do tego jego blue eyes cud, miód i malina (wiem,że słodzę, ale to przecież o niego chodzi, no nie ?) Tylko wkurza mnie jego podejście do Hayley, on chyba nie zdaję sobie sprawy jak bardzo ją rani i jak ona bardzo go kocha, a nawet za bardzo. Mam nadzieję, że kiedyś odpłaci mu się za nadobne. Tak dobrze czytasz ! Ja, ta uczuciowa dziewczyna pragnie z jej strony zemsty, nie będzie ją więcej poniżał dupek jeden, ale i tak go w sumie kocham, ale nienawidzę- w sumie czuję to samo co Hayley.
    Zainteresowała mnie postać z blizną na twarzy, jestem ciekawa kto to.
    Wspominki, czyli retrospekcję zawsze lubiłam, więc będę się cieszyła kiedy takowe wystąpią w przyszłych rozdziałach.
    To chyba wszystko z mojej strony.
    Buziaki i czekam na następny rozdział...
    Miss Shy ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Yyy, ja chyba nie umiem pisać. A przynajmniej nie komentarze. Bo każde słowo, które mi przyjdzie do głowy to się takie płytkie wydaje. Podoba mi się. Bardzo się podoba. Może być? Ym, no i jeszcze, że lubię kryminały i opowieści o psychopatach owianych tajemnicą, więc tak, będę czytać. I może jeszcze dodam, że podoba mi się jak oddajesz dynamiczne sceny, bo mogę sobie wyobrazić dokładnie każdy ruch i niejako dotknąć wszystkiego. I na koniec jeszcze, że ładne imię dla głównej bohaterki. Tak więc będę niecierpliwie czekać na następne rozdziały i życzę powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem prze szczęśliwa, że zajrzałam na twojego bloga i przeczytałam prolog i pierwszy rozdział :D Takie klimaty to ja uwielbiam... Dżizas, trafiłaś prosto w mój ulubiony, że tak powiem, gatunek! Czytanie tego opowiadania to będzie sama, tylko i wyłącznie czysta przyjemność dla mnie :D zaczarowałaś mnie tajemniczością fabuły, moja wyobraźnia krzyczy: chcę więcej, więcej, więcej! Już w głowie układają mi się różne domysły! Ach i ten niedosyt! :D Idę czytać drugi rozdział! Aaaaaa :* Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie czytałam wcześniej tego bloga i żałuję, chociaż może teraz lepiej będzie mi się czytało. Generalnie uwielbiam prostotę twojego wypowiadania się, piszesz tak płynnie, jakbyś stąpała po chmurze i to automatycznie przelewa się na bloga. To dopiero pierwszy rozdział a jestem pod wrażeniem, ale czuję niedosyt związany z Nathanem/Randerem.

    pozdrawiam Beatrice z fearissoclose.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń


,,Na podstawie Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 4 lutego 1994 r., publikator: Dz. U. 1994, nr 24, poz. 83, tekst jednolity: Dz. U. 2006, nr 90, poz. 631 oświadczam, że wszelkie prawa do publikowanych przeze mnie materiałów należą wyłącznie do mnie i niniejszym nie udzielam zgody na wykorzystywanie moich materiałów do jakichkolwiek celów bez mojej zgody."

Szablon: Dostosowany do przeglądarki Google Chrome w rozdzielczości 1366 x 768.

Cytat z belki: ,,W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca." należy do Paulo Coelho i pochodzi z książki pt. ,,Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam..." [Informacja o Autorze nie zmieściła się na belce]

Pokochali