27 paź 2015

Rozdział IV ,,Nieoczywiste"

Poniedziałek – a więc nastał już czwarty dzień, od kiedy na pierwszym planie pojawił się cały ten niedorzeczny ambaras. Dzień pełen absurdów, wydarzeń niemających sensu ani żadnego pokrycia w rzeczywistości. Dzień licznych dylematów. Dzień, w którym uświadomiłam sobie, że nie istniało coś takiego jak ,,bezpieczne wyjście z sytuacji”. Mogło być tylko gorzej i gorzej, chociaż nie minęło nawet południe.
Nienawidzę poniedziałku, huh?
Załóżmy, że stanęłam pośrodku estrady, na której chciałam zagrać jedną z głównych ról. Przygotowując się do występu miesiącami, dokładnie poznałam swoją sztukę. Wiedziałam, co należy zrobić, jakie gesty wykonać, co powiedzieć… I gdy tak w myślach stwierdziłam, że przecież nic nieoczekiwanego nie miało prawa bytu, wtem dekoracje raptownie uległy zmianie.
Nie ta rola, nie ta sztuka, nie ten teatr, kochana.
I albo zejdę ze sceny, póki jeszcze czas, wystawiając się na pośmiewisko wpatrzonej we mnie publiczności, albo zacznę improwizować i dostosuję się do zupełnie nowych i jakże cholernie trudnych okoliczności.
Brnę w nieznane czy uciekam?
– Hayley…
A niech to, zostaję!
– Hayley…
Wczorajsza rozmowa wyprowadziła Nate’a z równowagi do tego stopnia, że zablokował nasze wspólne konto – do czego miał pełne prawo, jak się potem okazało – i zostawił żonę bez grosza przy duszy. Naiwny ten mój Wilczek, swoją drogą, bo tym razem nie zamierzałam się przed nim kajać, po tym wszystkim, co zobaczyłam wczoraj w podziemnej skrytce. Ugh! Na samą myśl, aż krew we mnie wrzała! Boże, gdyby teraz ten skurczybyk pojawił się u progu drzwi, chyba rozszarpałabym go na strzępy! Wreszcie! Wreszcie, do cholery, uświadomiłam sobie, że jak dotąd nie miałam bladego pojęcia, kim w rzeczywistości był mój niezrównoważony psychicznie mąż i czym właściwie się zajmował! Ten popapraniec wiódł podwójne życie, notorycznie okłamując wszystkich wokół! A ja – głupia, naiwna idiotka – niczego nie zauważyłam. Niczego! I to przez tyle lat!
Wzięłam głęboki wdech. Naprawdę odczuwałam przeogromną potrzebę wspięcia się na najwyższy w okolicy budynek i wykrzyczenia wszystkiego, co od kilku dni ciążyło mi na sercu.
Tylko czym były moje słowa przeciwko jego? Czym była moja siła w starciu z jego siłą? Istniał też, rzecz oczywista, rewers tego medalu, moi mili… trzeba przyznać, że nadal kochałam gnoja.
– Hayley! – Głośne pstryknięcie palcami gwałtownie wyrwało mnie z wyjątkowo głębokiego zamyślenia. – Odpłynęłaś, hm? – stwierdził spokojnie Parker, gdy zerknęłam na niego nieco zamglonym wzrokiem. – I to całkiem na długo.
– Przepraszam, ale jeszcze walczę sama ze sobą – wyznałam zupełnie szczerze. Chciało mi się śmiać i płakać zarazem. Ciężko zapanować nad sobą, nad swoimi reakcjami, emocjami, a zwłaszcza nad myślami, kiedy otaczająca cię rzeczywistość zdaje się rozpadać. Wszystko w co wierzyłaś, wszystko do czego kiedyś dążyłaś, teraz zdaje się już nie istnieć. Pozostała tylko pusta skorupa Świata i cała rzesza zakłamanych w nim ludzi.
Niepotrzebnie opowiedziałam niemal wszystko Stevenowi. Niepotrzebnie podzieliłam się z nim wiedzą, ale czułam, że jeżeli wreszcie tego nie zrobię, w końcu któregoś dnia po prostu wybuchnę. Teraz przyjaciel dręczył moją umęczoną duszę pytaniami i całą masą własnych spekulacji. Tylko… ja nie chciałam dłużej słuchać, nie chciałam dłużej o tym wszystkim myśleć…
– Ja wiem, ja jestem w pełni świadomy, że z kobietami podczas okresu dzieją się naprawdę dziwne rzeczy...
I jeszcze próbował żartować. No litości! Moja pięść zacisnęła się zupełnie automatycznie, gotowa, by w trybie natychmiastowym zdjąć z twarzy Parkera ten irytująco głupkowaty uśmiech. Spojrzałam więc na niego. Zwyczajnie spojrzałam, nie wyrażając przy tym żadnych emocji, lecz on najwidoczniej odebrał to nieco inaczej.
– Ojejku, no przepraszam, ale wczoraj mówiłaś coś zupełnie innego, Hay.
I to ciągłe uczucie niepokoju. Jak się, do cholery, tego pozbyć?
– Wczoraj zapewniałaś wszystkich dookoła, że Nathan jest jednak poczciwym facetem, że ma zalety, chociaż sama nie potrafiłaś choćby jednej wymienić…
Zupełnie, jakby miało się coś jeszcze stać. Zupełnie, jakby był to zaledwie przedsmak prawdziwych problemów. No nie, ja naprawdę nie chciałam się nigdy w nic pakować…
– Posłuchasz mnie wreszcie, z łaski swojej? Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem.
Hm.
– I weź, proszę, usiądź normalnie, wyprostuj się, ściągnij z głowy kaptur, bo wyglądasz jak wystraszony lemur.
Nie mogłam dłużej znieść ciężaru jego spojrzenia, więc koniec końców zrobiłam tak, jak kazał, a nawet więcej! Nawet niezwykle subtelnie się do niego uśmiechnęłam! Chociaż tam w środku aż wyłam z bólu…
– Najpierw ktoś się włamuje, przekopując cały dom. Potem Nathan niespodziewanie wyjeżdża – nie wiadomo po co, dlaczego, ani na jak długo. Następnie ja dostaję wyjątkowo niepokojące wiadomości i telefony, ty za to przesiadujesz po ciemku w kuchni i ostatecznie walisz mnie patelnią w łeb.
– Przepraszam – szepnęłam skruszona. – Głupio wtedy wyszło.
Steven machnął lekceważąco ręką i kontynuował:
– I po tylu zapewnieniach, że Nathan jest w rzeczywistości niczemu winien, przekopałaś jego biuro, po czym zbluzgałaś go przez telefon, a on w odwecie zablokował ci dostęp do waszego wspólnego konta. – Zaśmiał się gorzko. – Znaczy, póki co tylko tyle ten skurwiel zdążył zrobić.
– No, mniej więcej – odpowiedziałam zdawkowo, spuszczając wzrok.
W bardzo dużym skrócie. I pomijając kilka istotnych szczegółów – na przykład calutką historię związaną z Lisem, Czarną Kobietą i Księgą, to tak, tak właśnie było.
– Gdzie tu jakikolwiek sens? – zapytał, wymachując rękoma miarowo ogarniany przez irytację. Słusznie, ja również się tak czułam. – Teraz nagle ci się odwidziało i chciałabyś od niego odejść. Nie no, rozumiem… kobiety dość szybko zmieniają zdanie.
– Powiedziałeś, że mi pomożesz – szepnęłam.
– Bo pomogę! – krzyknął i dźwignął się z kucków. – Zwyczajnie nie spodziewałem się tak nagłego obrotu spraw, dobrze? – Wetknął dłonie w kieszenie, spoglądając na mnie z góry. – Wczorajsza rozmowa. Mówi ci to coś?
– Mhm – mruknęłam.
– Wcale nie uważam – zapauzował i zacisnął wargi w wąską linię, jakby w myślach dokładnie ważył słowa. – Wcale nie uważam – powtórzył, gdy odchrząknął – że to cholernie pochopna decyzja. On jest prawnikiem. On już zabrał ci pieniądze. Macie intercyzę i… ach! – Złapał się za głowę i ponownie usiadł. – Wiem, co mówiłem, ale sądziłem, że zrobimy to nieco inaczej, że obejdzie się bez niepotrzebnego rozjuszania bestii. – Położył prawą dłoń na moim kolanie, a lewą chwycił za mój podbródek i koniec końców musiałam spojrzeć w te szmaragdowe oczy. – Pomogę – powtórzył i uśmiechnął się ciepło. – Chociaż gdybyś troszeczkę poczekała, żebyśmy mogli to wszystko z kimś skonsultować, obmyślić porządny plan i się na tym skurwielu odegrać…
– Steve – rzuciłam, strącając jego ręce. – Mam dość.
– Skąd ta nagła decyzja? – zapytał, a ja w odpowiedzi wzruszyłam ramionami. Nie potrafiłam zbyt dobrze kłamać, dlatego chyba najlepszym rozwiązaniem było właśnie milczenie.
– Zastanawia mnie też – zaczął – dlaczego nikt w tak ogromnym domu nie zamontował nigdy alarmu, chociaż Nathan tak ceni sobie bezpieczeństwo. Dlaczego nie wezwał policji? Dlaczego nie wymienił nawet zamków? I dlaczego ulotnił się następnego dnia, równocześnie zostawiając ciebie tutaj samą? Nie pomyślał, że sytuacja może się powtórzyć, lub też stać się coś znacznie gorszego? – W tym miejscu spojrzał na mnie znacząco. – Nie uważasz, że jego zachowanie też jest nieco… nielogiczne?
Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nad tym nie myślałam, mając ponad milion innych, równie istotnych, spraw na głowie.
– A jeżeli on chce, żeby to się powtórzyło? – Domniemywał. – A jeżeli to całe włamanie jest jego sprawką? Jeżeli to wszystko od początku było ukartowane, ale coś poszło nie tak, jak początkowo założył? – Po raz kolejny spojrzał na mnie w ten sposób. – To straszne! – stwierdził widocznie przerażony swoją wizją.
Westchnęłam i nerwowym gestem przeczesałam splątane włosy.
– Muszę ci coś pokazać – powiedziałam po dłuższej chwili wahania. Napotkałam pytający wzrok przyjaciela, więc postanowiłam odrobinkę odsłonić karty. – Nie znalazłam niczego w kancelarii, ale w domu tak.
– Tutaj? – zapytał, ściszając głos do szeptu, jak gdyby ktoś mógł usłyszeć rozmowę, a potem obrócić całą sytuację przeciwko nam. Steven prawidłowo wyczuł, że nie miałam mu do przekazania zbyt radosnych wieści.
Skinęłam głową i dodałam tylko:
– Chodź.
W milczeniu zeszliśmy schodami do przedpokoju, wyszliśmy na podwórze, a wtedy Parker chwycił za moją dłoń i zatrzymał. Potem obrócił mnie w swoją stronę i pacnął dwoma palcami w podbródek, żebym na niego spojrzała.
– Później. Najpierw musisz to zobaczyć. Ktoś musi wreszcie to zobaczyć – powiedziałam i szybkim krokiem ruszyłam do kantorka, zostawiając osłupiałego przyjaciela daleko w tyle. Znów poczułam w sobie dziwny przypływ sił, choć na pierwszy rzut oka nic nie wyglądało podejrzanie – zwyczajna sterta rupieci, których od dawna nikt już nie używał. Mimo wszystko wstrząsnęła mną iście potężna wściekłość.
– Nie wchodziłam do środka, bo nigdzie nie znalazłam drabiny. Skrytka jest głęboka. Ma może nawet dwa i pół metra wysokości, więc gdybym wskoczyła, raczej ciężko byłoby potem z niej wyjść – poinformowałam, kiedy Steve stanął w drzwiach składziku, opierając się o framugę i krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Ale to nieistotne – kontynuowałam, uśmiechając się gorzko. – Stąd wszystko widać.
Parker miał nietęgą minę – mieszanka niepewności, zakłopotania i delikatnego strachu zarazem. Podszedł wolnym krokiem do klapy, pochylił się nad nią i polecił, żebym odsunęła się na bok. Po części odetchnęłam z ulgą – jeżeli nie musiałam na to wszystko ponownie patrzeć, byłam z tego powodu cholernie szczęśliwa. Moja psychika mogła nie wytrzymać ponownego starcia z rzeczywistością – przez ostatnie cztery dni wydarzyło się stanowczo zbyt wiele i pewnych faktów nie potrafiłam jeszcze znieść.
Wycofałam się w głąb pomieszczenia i przysiadłam na jednej z zakurzonych skrzyń. W końcu otrzymałam możliwość podzielenia się z kimś wiedzą, w końcu ktoś zrzuci cały ten balast z moich umęczonych ramion.
Steven, o dziwo, bez absolutnie żadnego wysiłku podniósł ciężką klapę, po czym stanął jak wryty. Nie odzywał się przez dłuższy okres czasu, jedynie spoglądał w dół niczym zahipnotyzowany.
– Steve? – Zmarszczyłam brwi, wlepiając wzrok w plecy przyjaciela. Nie przypuszczałam, że i on będzie aż tak zszokowany owym odkryciem.
Nagle Parker przykucnął, chwycił się krawędzi i zwyczajnie wskoczył do środka. Po kilku sekundach w schowku rozbłysło światło, a ja rozszerzyłam oczy, poruszając się nerwowo na zajmowanym miejscu, lecz nie odezwałam się już ani słowem. Osobiście nie starczyłoby mi odwagi, by przyjrzeć się zbiorom Nathana z bliska. Osobiście wystarczyły mi pobieżne oględziny ze stosownego dystansu. Nie tknęłabym dłonią niczego, bojąc się oczywistych konsekwencji.
– Hayley, chodź tutaj – usłyszałam.
A w życiu!
– Hayley! – krzyczał.
Nie, nie, nie.
– HAYLEY!
Jezu, za co?
No cóż, ostatecznie posłusznie podeszłam do wejścia, stając na jego skraju. Jęknęłam coś niezrozumiałego i zasłoniłam dłonią usta. Trochę mnie mdliło, chociaż nie wiedziałam od czego.
– Złapię cię – powiedział szybko, rozkładając ręce, gotów przyjąć na klatę ciężar o wartości pięćdziesięciu czterech kilogramów. Usiadłam więc na krawędzi, a następnie zsunęłam się prosto w objęcia przyjaciela. Lądowanie było całkiem miękkie i przyjemne, a kiedy już stanęłam na twardym gruncie, patrzyłam w szmaragdowe oczy Parkera iście błagalnym spojrzeniem. Patrzyłam tylko na niego, w zupełności ignorując to, co mogłoby znajdować się wokół nas.
– Wytłumacz mi – odezwał się znowu. Wzięłam głęboki wdech, delikatnym ruchem odsuwając przyjaciela od siebie. Z sercem w gardle, z duszą na ramieniu, dygocząc ze strachu, rozejrzałam się po skrytce i aż zabrakło mi tchu.
– Wytłumacz mi – powtórzył, a tym razem w głosie przyjaciela wyczułam nutkę złości.
– Niemożliwe – szepnęłam i znowu na niego zerknęłam. Steven był naprawdę wściekły – stał z szeroko rozstawionymi nogami, z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej, zaciskając usta w wąską linię.
– No niemożliwe! Ja nie zawirowałam!
W jaki niby sposób w przeciągu dziesięciu godzin mogło zniknąć absolutnie wszystko?! Stos papierów, stos kolejnych map, stos skrzyń i toreb… czy nawet tak absurdalnie bogaty asortyment broni?! JAKIM, DO CHOLERY, CUDEM?!
– Ja nie zwariowałam! – krzyknęłam zrozpaczona, jednak Steven już patrzył na mnie… inaczej.
– Nikt tak nie twierdzi – powiedział wreszcie, przecinając panującą ciszę i siląc się na spokojny ton. – Byłaś po prostu zmęczona, wróciłaś bardzo późno, pewne rzeczy mogły ci się przyśnić.
– Nie!
– Kiedy się intensywnie nad czymś myśli, to potem często dane sytuacje wracają do nas w postaci snów, a te z kolei potrafią być całkiem realne i szczegółowe…
– NIE! – wrzasnęłam. Steven zacisnął zęby. – Wiem, co widziałam – upierałam się.
– A co takiego niby widziałaś?! – również krzyknął.
Gapiliśmy się na siebie przez dłuższy czas. Oboje tak samo źli i oboje tak samo zdezorientowani.
– Dlaczego się tak wzburzyłeś? – zapytałam.
– Bo się martwię? Bo, jak dotąd, nie znalazłem odpowiedzi na żadne pytanie?
Zmarszczyłam brwi.
– Śniło ci się – powtarzał z uporem maniaka. – Zobacz. – Podszedł do jednej z pustych półek i przejechał po niej wewnętrzną stroną dłoni. – A kurz? – Potarł palce o siebie. – Zobacz ten syf, te pajęczyny i tumany kurzu. Jeżeli faktycznie, tak jak mówisz, Nathan przechowywał coś w schowku, to z pewnością dawno temu.
Kręciłam głową. Oparłam się o ściankę i zjechałam w dół. Nie mogłam sobie niczego uroić, po prostu nie mogłam. Z drugiej strony…
Zaczęłam się w tym wszystkim gubić, chyba zaczęłam nieco wariować. A może to tylko kolejny podstęp Lisa lub Czarnej Kobiety?
– Wcale go nie bronię – usprawiedliwiał się Steven pochyliwszy nade mną – chciałbym jedynie być obiektywny, chciałbym logicznie wysnuwać wnioski. – Uśmiechnął się pokrzepiająco. – Chodźmy stąd.
Przytaknęłam, przełykając ciężką gulę, która ugrzęzła gdzieś w moim gardle. Z pomocą przyjaciela jako pierwsza opuściłam ciasną skrytkę i nie czekając na towarzysza, pośpiesznie wyszłam ze składziku.
– To niczego nie zmienia. – Parker podążył moimi śladami. – Ustaliliśmy coś dzisiejszego ranka, prawda? – zapytał. – Przeniesiesz się do mnie na jakiś czas, bo jeżeli cię tutaj zostawię, boję się, że tym razem coś naprawdę się stanie, albo gorzej – zapauzował na chwilę – że ten skurwiel wróci i znów omami cię słodkimi słówkami. Dlatego nie możesz zostać, rozumiesz? Potem zrobisz, co tylko będziesz chciała, ale najpierw, proszę, to wszystko dokładnie sobie przemyśl.
– Nie mogę przed nim uciekać, bo to nie ma sensu – odparłam i obróciłam się w kierunku przyjaciela.
– Tu nie chodzi o ucieczkę, a jedynie o nabranie dystansu do sytuacji. Spotkanie z nim jest raczej nieuniknione, Hay.
Weszłam do domu, zostawiając drzwi otwarte na oścież.
– Nie mamy intercyzy – wypaliłam nagle. Stevena najpierw ogarnęło głębokie zdumienie, lecz po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Tyle dobrego – stwierdził.
Ta. Tyle dobrego.
Przeszłam do kuchni, nalałam zimnej wody do szklanki i wypiłam ją jednym haustem. Odetchnęłam z ulgą i oparłam się biodrem o kuchenny brat.
– Zrobisz coś dla mnie? – bardziej stwierdziłam niż zapytałam. – Wiem, co sobie tam roisz w główce, ale nie zamierzam okradać Nate’a z jego rzeczy – mówiłam, a Parker przyglądał mi się z niebywałą uwagą. – Tak się składa, że praktycznie wszystko tym domu jest jego własnością. Na wszystko sam zapracował, sam zarobił, abstrahując jednak od metod, jakimi tego dokonał, więc nie chcę niczego zabierać.
– Postąpiłbym inaczej.
– Wiem, ale najpierw muszę podjąć ostateczną decyzję. Mimo wszystko potrzebuję dość pilnie gotówki, dlatego sprzedam swój samochód.
– Czekaj, czekaj…
Westchnęłam po raz n–ty dzisiejszego dnia, przewracając oczami i nie dałam przyjacielowi nawet dokończyć myśli.
– Tak, mam swój własny samochód. Tak, nie jeżdżę nim przez wypadek, który miał miejsce trzy lata temu. Rodzice potem, zupełnie niepotrzebnie, sprezentowali mi SUV–a, gdy poprzedni samochód trafił do kasacji po dachowaniu. I nie, nie pytaj nawet o to, proszę.
– W porządku. – Steven uniósł ręce w geście kapitulacji. – Nie pytam.
– W każdym razie nie korzystam z niego. Nigdy nim nie jechałam i nie zamierzam kiedykolwiek prowadzić jakiegokolwiek samochodu. Masz znajomych zajmujących się sprzedażą…
– Rozumiem, zapytam.
– Świetnie. – Klasnęłam w dłonie. – Więc zrób to teraz. – Napotkałam pytające spojrzenie Parkera. – Dam ci klucze i wszystkie dokumenty, ja w tym czasie spakuję najpotrzebniejsze rzeczy, bo Nate może wrócić w każdej chwili, rozumiesz?
Niepotrzebnie mu rozkazywałam i powinnam była być nieco milsza, lecz straciliśmy już wystarczająco dużo czasu. Później będę godzinami dziękowała przyjacielowi za otrzymaną pomoc.
Steven skinął głową. Ten facet to chyba alegoria bezkonfliktowego załatwiania wszelkich spraw.
– Ach, prawie zapomniałem – powiedział, wyciągając z kieszeni telefon komórkowy. – Zgodnie z zamówieniem. – Uśmiechnął się zgryźliwie, gdy chwyciłam elektroniczne urządzenie w dłonie. – Wszystko nowe, w tym numer, rzecz jasna.
– Ciężki – stwierdziłam, ważąc telefon w dłoni.
– To problem? – zapytał Steve.
– Nie, nie, skąd.
Kiedy Steven już wyszedł, niechętnie poczłapałam na górę, do sypialni. Wyciągnęłam z komody czysty ręcznik i przeszłam do łazienki z zamiarem doprowadzenia się do względnie normalnego, schludnego stanu. Dzisiejszej nocy nie spałam zbyt dobrze o czym świadczyły podkrążone i zaczerwienione oczy. Na policzkach znajdowały się resztki niezmytego makijażu, a włosy, dawniej zaplecione w długi warkocz, teraz żyły własnym życiem.
Ciekawe, co w pierwszej chwili pomyślał sobie Parker, gdy mnie taką dzisiaj zobaczył. Nawet, kiedy jeszcze nie znał powodu, nie powiedział absolutnie nic. Byłam mu za to, i nie tylko, naprawdę wdzięczna.
Większość czasu poświęciłam na odprężającą kąpiel, po jakiej poczułam się o niebo lepiej – i fizycznie, i psychicznie. Potem jednak telefon zawibrował złowieszczo, informując o nadejściu wiadomości tekstowej, i wnet wszystko uległo zmianie.
,,E–MAIL. NATYCHMIAST.”
Nawet choćbym chciała, nie potrafiłabym udawać zaskoczenia. Wiedziałam, że prędzej czy później Lis w końcu do mnie dotrze. Szczerze mówiąc, troszeczkę się ucieszyłam – może otrzymam wreszcie jakieś sensowne wyjaśnienia odnośnie wilczej nory, której przecież tak zawzięcie miałam szukać.
Pośpiesznie ubrałam się, zakładając na siebie stare dżinsy i pierwszą lepszą koszulkę, którą znalazłam pod ręką. Energicznie wytarłam włosy, po czym utworzyłam na głowie turban z ręcznika. Ponownie przeszłam do sypialni, otworzyłam laptop i wcisnęłam przycisk uruchamiający urządzenie. Dwukrotnie kliknęłam w odpowiednią ikonkę na zaśmieconym pulpicie. W pierwszej kolejności zobaczyłam dość krótką, jak na Lisa przystało, informację:
,,NIE NOTUJ. ZAPAMIĘTUJ. DATY, MIEJSCA, OSOBY I ICH LATA ŻYCIA. NIE MÓW O NICZYM NIKOMU, BO PRZESTANĘ POMAGAĆ.”
Potem delikatnie przeraziłam się ilością załączników podpiętych do elektronicznego listu. Bez większego namysłu, uruchomiłam pierwszy z nich, a tam:
Trzy dni temu z powodu braku wystarczających dowodów zamknięto sprawę w związku z zaginięciem 26–letniej Judith Fusco – francuskiej imigrantki, która 13–stego stycznia nie dotarła z pracy do domu. Przypominamy, że to nie pierwsze tego typu tajemnicze zniknięcie w okolicach Medford. Dwa i cztery lata temu w podobnych okolicznościach zaginęły dwie inne kobiety, a ich ciał nie odnaleziono po dzień dzisiejszy. Zastrzeżenia od początku budził jednak mąż Judith, który zaledwie tydzień po zniknięciu żony uznał ją za zmarłą, a nawet usiłował utrudnić śledztwo. Policja ostatecznie wykluczyła, jakoby to on miał stać za niknięciem Judith. 28–letni wówczas Seht Fusco został sam z dwójką małych dzieci. //14 grudnia 1988 roku//
Był to jedynie, dość licho – warto wspomnieć, zeskanowany wycinek z gazety niewiadomego pochodzenia. I tyle. To właściwie wszystko, co mogłam ewentualnie w danym temacie powiedzieć. Nie znałam przedstawionej historii, ani tym bardziej nie znałam wymienionych w niej osób. Zresztą, przecież przyszłam na świat dopiero trzy lata później. Jedynym punktem zaczepienia mogło być tylko Medford – niewielkie miasto położone stosunkowo niedaleko miejscowości, w której dorastałam.
Bałam się, że kiedy na dobre zamknę dokument, wtedy też przepadnie on na zawsze, co przecież już wielokrotnie miało miejsce – na przykład z wiadomościami od Lisa. Dlatego właśnie starałam się, wedle polecenia, przyswoić sobie jak najwięcej informacji. Zamiast zasłużonych wyjaśnień, otrzymywałam coraz to nowsze i trudniejsze do rozszyfrowania zagadki.
– Dobra – mruknęłam, dwukrotnie klikając w kolejny załącznik:
Niespełna cztery miesiące temu pisaliśmy o ucieczce pewnego pacjenta z miejscowego ośrodka psychiatrycznego. Dziś wiemy, że był nim Seth Fusco. Mężczyzna ten przed trzynastu laty w dość niecodziennych okolicznościach stracił żonę, potem przez kilka lat zmagał się z poważną depresją. W roku ‘92 został aresztowany za napad z bronią w ręku. Wtedy też sąd odebrał mu prawa do opieki nad dwójką małoletnich synów, oddając ich do rodzin zastępczych. Zachowanie Setha Fusco zaczęło budzić zastrzeżenia do tego stopnia, aż wreszcie skierowano go do ośrodka specjalistycznego pod dwudziestoczterogodzinny nadzór. Jakiś czas temu policja odnalazła Fusco – martwego. I tego chyba nikt się nie spodziewał. Spośród sześciu badanych szczątek ciał, które spłonęły w słynnej ostatnimi czasy sprawie dotyczącej podpalenia domu mieszczącego się na obrzeżach Bend, trzy z nich udało się zidentyfikować. Patolodzy nie mieli wątpliwości co do śmierci 42–letniego Davida Renard i jego 39–letniej żony – Melanie, jednak obecność Fusco była sporym zaskoczeniem. Służbom nie udało się ustalić powiązania pomiędzy Fusco, a właścicielami domu. Na dzień dzisiejszy śledztwo stanęło w miejscu. Policja ma wiele teorii, lecz nie dysponuje absolutnie żadnymi dowodami. Natomiast pewni są co do tego, że ogień nie wybuchł przypadkiem. Przypuszcza się również, iż w pożarze zginął także 12–letni syn Melanie i Davida. Na pytanie o tożsamość dwóch pozostałych ciał policjanci rozkładają ręce. I to śledztwo, tak jak wiele innych ostatnimi czasy, wkrótce zostanie umorzone. //10 lutego 2001 roku//
Wzmianka o Nathanie i jego rodzinie poruszyła mną do głębi. Byłam coraz bardziej zaniepokojona tym wszystkim. Zaczęłam się naprawdę wyjątkowo mocno stresować, co mogłam śmiało porównać do momentu, gdy w napięciu oczekiwałam na swoją kolej podczas egzaminu na prawo jazdy. Ta sama drętwica ciała, to samo kołatanie serca, te same zimne dreszcze. Z duszą na ramieniu, postanowiłam jednak pozostawić wysunięcie jakichkolwiek wniosków na potem, kiedy już odczytam wszystkie pliki, wówczas zapewne wszystko ułoży się w logiczną całość.
Kolejnych artykułów nie dało się odczytać tak, jak w przypadku dwóch poprzednich. Użyto w nich doprawdy miniaturowej czcionki – przy czym powiększanie obrazu tylko pogarszało dany efekt, a wycinki nadgryzione zębem czasu stawały się niezdatne do rozszyfrowania. Po chwili jednak uświadomiłam sobie fakt, że Lisowi w tym przypadku nie zależało na zaprezentowaniu całości historii poszczególnych osób, bowiem w artykułach, jak mniemałam to właśnie przez niego, zakreślone zostały konkretne słowa. Tak więc pierwszą rzeczą od razu rzucającą się w oczy był, rzecz jasna, nagłówek:
12–LETNIE DZIECKO BRUTALNIE ZAMORDOWANE W PORTLAND
Potem zaznaczono w kolejności: 12–letni chłopiec, Neal Fusco, Portland, 1997 rok, trudne do zidentyfikowania.
Portland znajdowało się nie aż tak daleko od wspomnianego wyżej Medford. Zmarszczyłam brwi i otworzyłam następny plik:
W EUGENE DOSZŁO DO TRAGICZNEGO WYPADKU
Powtórzono dokładnie ten sam schemat, co poprzednio. W podanym artykule zaznaczono kolejno: Eugene (to jest miejscowość – dop. Aut.), sierota, 12–letni chłopiec, Nash Fusco, problem z identyfikacją, 1999 rok
Na zakończenie zostałam uraczona dość krótkim wyjaśnieniem od samego Lisa:
,,ICH DROGI SIĘ SPLATAJĄ, CHOĆ, POZORNIE, NAWET NIE ŁĄCZĄ.”
W pierwszej chwili po prostu złapałam się za głowę i gwałtownie wypuściłam powietrze z płuc. Potem usiadłam wygodnie na krześle, gryząc przy tym paznokcia i wlepiając wzrok w przeciwległą ścianę. Każdy z chłopców miał zaledwie dwanaście lat, gdy zmarł. Z wyjątkiem Nate’a, oczywiście, chociaż gazeta twierdziła inaczej. Jeżeli miejscowości faktycznie stanowiły istotną kwestię, to można by spokojnie zaznaczyć pewien obszar na mapie i skupić się wyłącznie na nim.
Wibracja telefonu z powodzeniem przerwała moje rozważania.
,,CHCESZ POZNAĆ SZCZEGÓŁY? TAK/NIE OFERTA WYGAŚNIE ZA 30 SEKUND.”
Otępiała wpatrywałam się w wyświetlacz przez większą część danego czasu. Potem zupełnie bezmyślnie wpisałam: ,,tak”. W odpowiedzi otrzymałam dość dokładne instrukcje co do miejsca naszego spotkania.
N a s z e g o   s p o t k a n i a !!!
Naraz z impetem trzasnęły drzwi frontowe, więc i ja z równą siłą trzasnęłam klapą laptopa. Uczucie niepokoju powróciło, uderzając ze zdwojoną siłą. Z mocno bijącym sercem rzuciłam się w kierunku schodów. Wychyliłam się przez barierkę i żenująco łamliwym głosem wystraszonej dziewczynki rzuciłam:
– Nathan?
– Chciałabyś.

~*~
Rozległ się charakterystyczny dźwięk grubych kropel, które coraz to mocniej uderzały w szyby i karoserię samochodu. Westchnął ciężko, starając się zapanować nad ogarniającą go wściekłością. Mimo siarczystego deszczu i późnej pory wyłączył wycieraczki, a następnie światła. Po chwili nawet warkot silnika zamilkł na dobre. Nathan zmusił ich obydwu do przesiadywania w kompletnej ciemności. Przetarł twarz dłońmi i oparł się czołem o kierownicę. Oddychał płytko, nie mogąc zaczerpnąć tchu, a ręce skrzyżował na klatce piersiowej. Był już zmęczony, do tego bolało go jak diabli.
Osoba zajmująca miejsce przedniego pasażera przyglądała się mu bacznie, lecz z ust mężczyzny, jak dotąd, nie padło ani jedno słowo.
Naraz telefon zaczął wibrować i Nate przeklął w myślach. Nie zdążył. Nie zdążył im powiedzieć o radykalnej zmianie całego planu.
– No – rzucił chrapliwie. W dalszym ciągu nie uspokoił oddechu, a na czole mężczyzny wystąpiły drobinki potu.
– Wszystko zgodnie z założeniami – oświadczył uroczyście głos w słuchawce, jakby dumny z tego, co się wydarzyło. – W porządku? – zapytał, gdy dosłyszał walkę Renarda o świeże powietrze.
Nathan podświetlił zegarek, sprawdził godzinę i zaczął przeliczać. Wcisnął funkcję głośnomówiącą w trzymanym urządzeniu i położył je na desce rozdzielczej. Zaraz potem mruknął coś niezrozumiałego, odpiął pas bezpieczeństwa i praktycznie rzucił się do schowka, wyciągając z niego niewielki słoiczek w brunatnym kolorze. Pasażer, wystraszony gwałtownym ruchem kierowcy, skulił się, mocniej wciskając się w oparcie fotela.
– Nie, nie – powiedział szybko Nate, odkręcając nakrętkę szklanego naczynka. – Odwołać. – Znów rzucił się do schowka i znów wystraszył towarzysza. Gdy jednak nie znalazł tego, czego szukał, trzasnął drzwiczkami z irytacji i ponownie chwycił telefon do ręki, uruchamiając jednocześnie opcję prywatnej rozmowy.
– Co? – zdziwił się rozmówca. – A–ale jak to? – zapytał przerażony. – Przecież wyraźnie powiedziałem: wszystko zgodnie z założeniami – powtórzył, dając nacisk na ostatnie zdanie.
– No właśnie. – Ból w klatce piersiowej wcale nie zelżał, dlatego Nathan wysypał ze słoiczka garść tabletek, co spotkało się z natychmiastowym protestem pasażera:
– Nathan! Jedną, a nie pięć! Cholera jasna! – krzyknął, chwytając go za nadgarstek. – Trzymaj się odpowiedniego dawkowania!
Kierowca samochodu uśmiechnął się kąśliwie, lecz, całe szczęście, ze względu na panującą wewnątrz ciemność jego towarzysz nie był w stanie dostrzec owego uśmiechu.
– Spokojnie, doktorku – powiedział, wyrywając się z uścisku. Przełknął kilka tabletek – ledwo, bo niestety, ale w schowku nie znalazł wody, ani żadnego innego zamiennika, którym mógłby zapić leki. Pasażer poprawił się na zajmowanym miejscu, niczego już nie komentując.
– I nikogo to nie zdziwiło? – Renard zwrócił się ponownie do mężczyzny po drugiej stronie słuchawki. Nadal miał problem z oddychaniem, choć bez precedensu o wiele mniejszy niż wcześniej, mimo wszystko z pewnością nie była to zasługa tabletek, które postanowiły utknąć mu w gardle.
– Yyy… no, raczej nie. Już niczego nie rozumiem.
– Dowiedziałem się czegoś nowego. Nie rozmawiajcie z nią. Wszystko wyjaśnię, kiedy wrócę. Zamieniamy się zadaniami i to w tym momencie. – Renard stwierdził, że na daną chwilę owy wyjątkowo krótki instruktarz w pełni wystarczy.
– Ale ja nie sądzę, żeby…
Nathan pomału sam siebie zaskakiwał – dzisiaj jeszcze na nikogo nie krzyczał.
– To nie jest sprawa podlegająca dyskusji, Rusty – wycedził. Ale nie! Nie krzyczał!
– Przecież oni już zaczęli! – oburzył się głos w słuchawce.
– Dlatego właśnie my poczekamy.
– To źle się skończy!
– A tam, gadanie...

Od Autorki: meh... ;/

,,Na podstawie Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 4 lutego 1994 r., publikator: Dz. U. 1994, nr 24, poz. 83, tekst jednolity: Dz. U. 2006, nr 90, poz. 631 oświadczam, że wszelkie prawa do publikowanych przeze mnie materiałów należą wyłącznie do mnie i niniejszym nie udzielam zgody na wykorzystywanie moich materiałów do jakichkolwiek celów bez mojej zgody."

Szablon: Dostosowany do przeglądarki Google Chrome w rozdzielczości 1366 x 768.

Cytat z belki: ,,W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca." należy do Paulo Coelho i pochodzi z książki pt. ,,Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam..." [Informacja o Autorze nie zmieściła się na belce]

Pokochali