24 kwi 2014

Rozdział III ,,W wilczej norze"

,,Czyż nie byłoby wspaniale, 
gdybyśmy mogli sami wybierać ludzi,
których pokochamy?”
– Emily Giffin


Napastnik jęknął głośno, a ja zacisnęłam mocniej palce na rączce od patelni, przygotowując się do zadania kolejnego ciosu. Wytężyłam wzrok, usiłując ustalić położenie intruza, lecz na nic się to zdało w tej kompletnej ciemności. Wbiłam siekacze w dolną wargę, z napięciem wyczekując jakiejś reakcji ze strony oponenta, aż wreszcie usłyszałam:
– Hayley! Przecież to ja!
– Jakie ,,ja”? – zapytałam, na powrót przyjmując pozycję bojową. Nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, więc uniosłam moją maczugo–tarczę tak, jak robili to pałkarze podczas meczu baseballowego. – Jakie ,,ja”?! – warknęłam. Przyznaję, że troszeczkę zainspirowałam się Nathanem, udając ,,groźną”, ale tylko w ten sposób mogłam zatuszować strach.
– Moja głowa… – wymruczał.
– Kim jesteś?! Nie ruszaj się!
– Hayley…
– Kim jesteś?! – wrzasnęłam, robiąc dwa kroki w tył.
– Spokojnie, Hay. Nic ci nie zrobię…
Zmarszczyłam brwi i rozdziawiłam buzię.
– Steve? – szepnęłam, powoli opuszczając ręce, lecz w dalszym ciągu zachowując wzmożoną czujność.
– Zaskoczona, co? – Zaśmiał się cicho. – Masz zamiar znowu mnie uderzyć? – zapytał zupełnie poważnie.
– Nie, chyba nie…
– No to wstaję.
Poczułam przeogromną ulgę, zupełnie jakby ktoś zrzucił z moich ramion kilkutonowy ciężar. Odetchnęłam głęboko i odłożyłam na bok prowizoryczną, acz niezwykle skuteczną broń. Dotknęłam zewnętrzną stroną dłoni rozpalonego policzka, opierając się biodrem o kuchenny blat. Serce szalało w mojej piersi, a w głowie kotłowało się tyle różnych myśli. Byłam cholernie wściekła, a zarazem szczęśliwa z powodu takiego obrotu spraw, pełna demonicznej energii, a także doszczętnie wszystkim wykończona. Stałam na granicy sprzecznych uczuć, czekając tylko, aż ktoś wreszcie podejmie decyzję za mnie i przechyli szalę na korzyść jednego z nich.
Kiedy usiłowałam zapanować nad samą sobą, Steven wciąż mówił, mówił i mówił. Chociaż nie widziałam go i nie rozumiałam słów, które wypowiadał, za to doskonale słyszałam ten przyjemny dźwięk jego głosu.
– Trzymacie tu jakąś latarkę?
Na dobre otrząsnęłam się z letargu, gdy oślepił nas jasny błysk kuchennej lampy. Prąd pojawił się równie niespodziewanie, co zniknął – trzeba było przyznać, że miał niebywałe wyczucie czasu.
– O, widzisz! Już niepotrzebna.
– Steve – zaczęłam, krzyżując ręce tuż pod biustem. Przeniosłam ciężar ciała z jednej nogi na drugą, uważnie mu się przyglądając. Wodziłam wzrokiem po jego przystojnej twarzy, później – dla pewności – po całym ciele, szukając choćby nikłego śladu pozostawionego przez maczugo–tarczę, ale niczego takiego nie znalazłam. Dziwne, pomyślałam. Wydawało mi się, że całkiem mocno zdzieliłam go w głowę. Mimo napaści Parker emanował stoickim spokojem. Jakoś w ogóle nie był zaskoczony tym, co miało miejsce zaledwie trzy minuty temu. Ba! Nawet zaczął uśmiechać się delikatnie, gotów w każdej chwili sypnąć którymś ze swoich kiepskich żarcików. Może od mojego uderzenia coś mu się poprzestawiało w tej pustej mózgownicy? – Czy mógłbyś wyjaśnić, z łaski swojej, co ty tutaj robisz, do cholery?!
– Uspokój się…
A jednak szala znacznie się przechyliła.
– Jak mam być spokojna?! – wrzasnęłam. – Wiesz jak mnie nastraszyłeś?! To nie jest normalne! To nie jest normalne, żeby włazić do kogoś w środku nocy, ty kretynie! – Zabrakło mi powietrza w płucach, kiedy wykrzyczałam owe słowa.
– Tak, wiem. – Skinął głową. Kręcił się i kręcił po kuchni, unikając odpowiedzi, aż  wreszcie nadepnął na moje szkolne notatki i wówczas zatrzymał się gwałtownie. – Dlaczego te kartki leżą na podłodze? – zapytał, pochylając się nad nimi z zamiarem uprzątnięcia całego bałaganu – zapewne sądził, że to on stał za jego spowodowaniem, w końcu doszło pomiędzy nami do niewielkiej szarpaniny, która, całe szczęście, zakończyła się całkiem szybko.
– Nie zmieniaj tematu! – wycedziłam, gromiąc go spojrzeniem. Zupełnie odruchowo wetknęłam dłonie w całkiem pojemne kieszenie znoszonej bluzy i przebiegłam kciukiem po szorstkiej fakturze nieskładnie złożonego listu od Lisa. Steven nie mógł się o niczym dowiedzieć! Znając życie, zacząłby się tylko niepotrzebnie mieszać, a przecież ta sprawa w ogóle go nie dotyczyła!
Musiałam wyglądać na naprawdę wkurzoną, bo Parkerowi szybko zrzedła mina. I dobrze! To nie był ani odpowiedni czas, ani miejsce do rozpoczęcia luźnej pogawędki…
Steven odłożył na bok starannie poskładane notatki. Chwilę później odsunął krzesło przy stole, usiadł na nim i przeczesał palcami jasne włosy tak, jak miał w zwyczaju, kiedy czuł się zakłopotany. Nic dziwnego! Będzie się ostro ze wszystkiego tłumaczył!
– Uspokój się… – powtórzył. – Zawsze możemy przełożyć tę rozmowę na inny dzień. Nie chcę cię bardziej zdenerwować.
Och, naprawdę? To tak się dało? Nie dalej jak kilka chwil temu sądziłam, że moja zszargana psychika osiadła już na dnie dna. Widocznie nie poznałam jeszcze ostatecznej formy kresu morskich głębin.
Wypuściłam ze świstem powietrze i przetarłam zaczerwienione oczy.
– Płakałaś – stwierdził, gdy wygodnie usadowiłam się na kuchennym blacie. Złe nawyki Nathana pomału stawały się moimi własnymi nawykami.
– Nieważne – mruknęłam. Despotyczny mąż był ostatnią rzeczą, o której zamierzałam teraz rozmawiać. Spuściłam wzrok, wlepiając go we własne dłonie, więc reakcja Parkera zwyczajnie mi umknęła. – Dlaczego tu jesteś? – zapytałam, tym razem znacznie spokojniej niż poprzednio. Kiedy adrenalina wreszcie przestała działać, odczułam skutki po nieprzespanej nocy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. – Tylko nie wciskaj mi żadnych kitów, proszę. – wyszeptałam.
– Naprawdę nie chcę cię denerwować.
– Steve…
– Ty się tak wszystkim przejmujesz…
– Steve…
– Właściwie, to nic takiego…
– Gadaj wreszcie, o co chodzi, do cholery! – krzyknęłam. Zacisnęłam pięści, mając ochotę podejść do niego, złapać go za koszulę i potrząsnąć nim porządnie, ale ostatecznie zwalczyłam tę pokusę jeszcze w zarodku.
– Dobra, już dobra! – Uniósł ręce w geście kapitulacji, lecz nie śpieszył się zbytnio z rozpoczęciem opowieści. Zamiast tego wstał i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu w tę i we w tę, czym pomału doprowadzał mnie do szewskiej pasji. – Od kilku dni dostaję dziwne telefony. – W tym miejscu zrobił krótką pauzę. – Jakiś mężczyzna jest tobą zainteresowany, Hay. W złym tego słowa znaczeniu. Rzeczy, które wygaduje, są chore. Ostatnim razem zapytał, czy znalazłaś już wilczą norę. Dzwoniłem do ciebie – nie raz, nie dwa, ale ze czterdzieści! Chyba nic dziwnego, że trochę się przestraszyłem. Wracałem akurat do miasta, więc postanowiłem zajechać tutaj, chcąc się upewnić, czy wszystko u ciebie w porządku. Na początku nie zamierzałem wchodzić do środka, doskonale zdając sobie sprawę z później pory. Przesiedziałem kilka minut w samochodzie, ale nie wytrzymałem i ruszyłem do drzwi. Pukałem, pukałem i pukałem. Nic. A na zwieńczenie dnia dostałem patelnią w głowę. – Westchnął i wzruszył ramionami. – I oto cała historia.
– Kiedy dokładnie rozmawiałeś z nim po raz ostatni? – zapytałam naprędce. Gdybym powiedziała, że Steven był zaskoczony, musiałabym skłamać. On był w szoku! Stanął jak wryty, kompletnie nie spodziewając się takiej reakcji po Hayley – płaczliwej panikarze.
– Jakieś trzy godziny temu, a może nawet dalej – odparł, nie spuszczając ze mnie badawczego spojrzenia. Pewnie wciąż zastanawiał się, dlaczego tak spokojnie to wszystko przyjęłam. – I nie nazwałbym tego rozmową. Raczej krótkim i wyjątkowo nieskładnym monologiem z jego strony.
– Nie rozpoznałeś głosu?
– Nie, został zmieniony cyfrowo, zniekształcony zupełnie.
– Od czego się zaczęło?
– Zaczęło się w piątek – powiedział, ku mej uciesze, wreszcie skupiając wzrok na czymś innym. – Gdy siedzieliśmy w restauracji w przerwie pomiędzy wykładami, ktoś do mnie zadzwonił, pamiętasz?
Skinęłam głową.
– Nie odebrałem. Myślałem, że to ktoś zupełnie inny. Dlatego wysłał mi wiadomość.
– Co napisał?
– Nie jestem pewien… – Podrapał się po głowie. – Coś o zwierzętach? W sumie on ciągle wspomina o tych pieprzonych wilkach. Niczego nie rozumiem, Hay. – Przerwał na chwilę. – W każdym razie, wtedy to zignorowałem. Błagam cię! – wrzasnął zupełnie niespodziewanie. – To przecież idiotyczne! Minęło trochę czasu, zanim uświadomiłem sobie, że sytuacja jest jednak poważna. Przeszukałem skrzynkę odbiorczą, ale nie udało mi się znaleźć tamtego sms–a. Pewnie musiałem usunąć go przez przypadek.
– Pewnie tak.
Bzdura! Lis/Ł – o ile w ogóle można było mówić tutaj o jednej osobie – starannie zacierał za sobą ślady. Teraz przynajmniej miałam pewność, że wiadomość z ostrzeżeniem, którą dostałam wczoraj, rzeczywiście istniała i, całe szczęście, sama jej sobie nie wymyśliłam. Nie należało wyprowadzać Stevena z błędu. Wręcz przeciwnie! Musiałam nieco nagiąć fakty – być może dzięki temu zabiegowi udałoby się odciągnąć Parkera od spraw moich i Nate’a. Jeszcze tego by brakowało, żeby na lewych interesach męża ucierpieli niewinni ludzie.
Dostrzegłam na sobie przenikliwy wzrok przyjaciela. I co miałam mu niby powiedzieć? Nigdy nie byłam dobrym kłamcą, a Steve nigdy nie był aż taki naiwny, żeby zadowolić się pierwszą lepszą wymówką.
– Dostanę jakieś wyjaśnienia? – zapytał. – Bo po twojej reakcji wywnioskowałem, że doskonale wiesz, o co chodzi.
Och, no pięknie! Spaliłam się już na starcie?
– Zaraz, zaraz… Dlaczego to ja mam się przed tobą tłumaczyć, skoro to ty włamałeś się do mojego domu?
Zmiana tematu! Świetnie, Hayley, oby tak dalej!
– Czy tej kwestii właśnie nie skończyliśmy omawiać?
– Nie do końca. Zastanawiam się jeszcze nad kilkoma rzeczami. Na przykład – jeżeli nie udało ci się dodzwonić na komórkę, zawsze pozostaje stacjonarny. Co to za problem? Nie rozumiem, dlaczego od razu zjawiłeś się tutaj osobiście. I to o tej godzinie! Tak ciężko poczekać do rana?
– Szukasz dziury w całym, Hay.
Miał trochę racji, ale czy to dziwne, że byłam podejrzliwa po tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło? Wolałam uniknąć niepotrzebnych niedomówień dla wewnętrznego spokoju.
– Wiesz… A gdyby ten psychol odebrał zamiast ciebie? Nie chciałem się z nim użerać. – Wzruszył ramionami, nonszalancko wtykając dłonie w kieszenie dżinsowych spodni.
– Z kim? Z Nathanem? – Aż musiałam się zaśmiać. – Nie jesteś moim kochankiem, Steve! – Spojrzałam na niego znacząco. – I nie przesadzaj, Nathan nie jest aż taki zły. Ma nawet kilka zalet.
– Zalety? – Uniósł teatralnie brwi. – A dokładniej?
Zamyśliłam się na chwilę, lecz akurat nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.
– Och, nie wiem. Jak sobie przypomnę, dam ci znać.
– Hayley – zaczął.
Oho! Szykował się poważny wykład na temat relacji międzyludzkich!
– Może i twój facet przy innych ocieka cukrem, udaje miłego, wyrozumiałego, a nawet wrażliwego. Cokolwiek. Pamiętaj jednak, że nigdy, ale to przenigdy nie uda mu się omamić kilku osób. – Uniósł trzy palce. – Mówię tutaj o sobie, Andrei i Cochran. Zastanów się, dlaczego z tymi dwoma ostatnimi zabronił ci się spotykać. Przestanę się go czepiać, jeżeli wytłumaczysz mi, po cholerę nadal z nim siedzisz.
– Nie zrozumiesz…
Steven z łatwością oceniał tych, których praktycznie nie znał i którzy byli mu zupełnie obojętni, lecz nie potrafił postawić się mojej sytuacji. Odejście od człowieka, z jakim spędziło się pół życia, wymagało niebywałej siły ducha i odwagi. Trudno wyzbyć się uczuć względem kogoś i, ot tak, z dnia na dzień rozpocząć całkowicie nowy rozdział w życiu. Cierpiałam teraz i równie mocno cierpiałabym po rozstaniu – ową zależność nazywano toksycznym związkiem.
Twarz Parkera wykrzywił grymas. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał, ale uznałam, iż tłumaczenie mu tego wszystkiego mijało się z celem. On i tak miał swoje zdanie, zakorzenione na tyle głęboko, że nie sposób było je wyplenić z jego umysłu.
Później przez dłuższy czas siedzieliśmy naprzeciwko siebie w milczeniu. Każde z nas pogrążyło się we własnych myślach, w zupełności ignorując otoczenie. Kiedy złość zniknęła na dobre, zaczęłam naprawdę doceniać obecność Stevena – choć pojawił się w dość niepokojących okolicznościach – w przeciwnym razie utonęłabym w morzu łez.
– Chcesz herbaty? – zapytałam w końcu. Już nawet sam pomysł powrotu do błahych, codziennych czynności sprawił mi przyjemność. Użalanie się nad sobą i tak niczego by nie zmieniło, prawda?
– Słyszałaś kiedyś o syndromie sztokholmskim? Myślę, że cierpisz na coś podobnego – powiedział, na co zaśmiałam się perliście.
– Dlaczego ciągle drążysz temat Nathana?
Gdy nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, dodałam:
– Tak, tylko wiesz… – Pochyliłam się w jego kierunku. – Ja nie zostałam uprowadzona. Jestem tu z własnej, nieprzymuszonej woli, Steve – mówiłam na tyle wolno, żeby dokładnie przyswoił sobie moje słowa. – Rozumiesz?
– Nie.
– Więc się nie dogadamy. – Wzruszyłam ramionami. – Chcesz tę herbatę czy nie?
Choć pokręcił głową, wstałam i nalałam wody do czajnika.
– Okropnie wyglądasz – stwierdził, moszcząc się wygodniej na krześle.
– Dziękuję – mruknęłam i znów spojrzałam na niego wymownie. Dziwne, naprawdę czułam się znacznie lepiej! Może te wszystkie proszki, które łyknęłam, zaczęły działać dopiero teraz?
– Przyznaj, Hay. On ma ze sobą problemy. On ma spore zadatki na psychopatę. Nie widzisz tego? Może twój mózg z jakichś przyczyn pomija jego wady?
Ile jeszcze będzie wałkował ten sam temat?! Naprawdę nie miałam najmniejszej ochoty teraz o tym rozmawiać! Przewróciłam lakonicznie oczami, korzystając z okazji, że znajdowałam się odwrócona tyłem do namolnego przyjaciela. Z szafki umieszczonej tuż nad zlewem wyciągnęłam czarną herbatę i cukier. Wrzuciłam saszetki do bielusieńkich kubeczków i starałam się znaleźć sobie kolejne zajęcie. Wszystko! Wszystko, bylebyśmy tylko nie gadali o Nathanie!
– Nie jest wcale taki zły, jak ci się wydaje – mruknęłam znowu. Jakoś nie mogłam się wysilić na miły ton głosu.
– Czyżby?
Bębniłam palcami o kuchenny blat, wyczekując chwili, kiedy woda w elektrycznym czajniku wreszcie zacznie wrzeć. Irytująca! Robiła mi na złość, bo się na nią patrzyłam.
Usłyszałam dziwny szmer, dlatego też łypnęłam przez ramię na Stevena. Parker podniósł się gwałtownie z zajmowanego miejsca, kilkoma susami pokonał dzielący nas dystans, by wreszcie zakleszczyć mocno dłonie na moich nadgarstkach. Zignorowałam go, więc się zdenerwował?
– Chciałbym ci pomóc, rozumiesz?
Szybko wyswobodziłam się z jego uścisku i, jak gdyby nigdy nic, powróciłam do przyrządzania jakże interesującego napoju, jakim była herbata.
– On nie jest wcale taki zły – powtarzałam to zdanie niczym mantrę. – Nie spędziłeś z Nathanem tyle czasu, co ja. Nie zawsze jest taki oschły, wredny, cyniczny... Czasem naprawdę… Hej! Co robisz?!
Zmarszczyłam gniewnie brwi, dostrzegając, że Parker wyciąga z kieszeni telefon i włącza dyktafon.
– Nagrywam cię, bo wygadujesz same brednie.
– Steve, przestań! – wrzasnęłam, wyrywając mu elektroniczne urządzenie z dłoni. Wystawiał moją cierpliwość na próbę, której tym razem mogła nie podołać.
– Kiedy wreszcie przestaniesz go bronić? Kiedy przestaniesz mu wybaczać? – dopytywał się. – Kiedy wreszcie cię uderzy? Nie, pewnie nawet wtedy staniesz murem za tym skurwysynem.
– Przestań…
– Dlaczego? – Znowu znajdował się niebezpiecznie blisko. – Oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, że jest do tego zdolny. Będziesz siedziała przy nim, aż zacznie cię tłuc? Aż pewnego dnia cię zabije?
– Powiedziałam, żebyś przestał!
– Zrozum wreszcie, Hayley! – krzyknął. – To nie gość, którego kiedyś tam znałaś! To zupełnie inna osoba! On się zmienił! Jego nie obchodzą twoje uczucia! Jego nic już nie obchodzi! Nauczył się manipulować nie tylko tobą, ale i wszystkimi wokół!
W ciszy, jaka zapadła, słyszałam jedynie płytki oddech wściekłego Parkera.
– Wyjdź stąd – rzuciłam oschle, czując napływającą falę gniewu. Jeszcze jedno słowo na temat Nathana i cała eksploduję! – Mam serdecznie dość, i jego, i ciebie!
Steven pokręcił głową, po raz kolejny wyrażając swoją dezaprobatę.
– Pomogę ci, jeżeli zmienisz zdanie. Bylebyś tylko zawczasu przejrzała na oczy – mruknął.

Gdy Steven przekroczył próg domu, ruszyłam do sypialni, gdzie opadłam bezwładnie na łóżko i natychmiast zasnęłam z wyczerpania. Niedziela od zawsze była dla mnie ciężkim dniem, lecz ta dzisiejsza skutecznie przebiła wszystkie dotychczasowe. Podczas normalnego dnia tygodnia, wstałabym wcześnie rano, a potem spędziłabym wiele godzin na uczelni i nie miałabym czasu na głęboką kontemplację, a tak – obudziłam się zaledwie pięć minut temu, a już zdążyłam pożałować, że w ogóle otworzyłam oczy. Żeby nie popaść w obłęd – co i tak zapewne wkrótce nastąpi – musiałam zająć czymś myśli, dlatego też rzucenie się w wir przesadnego sprzątania wydawało się być nie najgorszą opcją. Na szczęście prac domowych było całe mnóstwo, a to głównie z tego względu, że jeszcze nie zdążyłam uporządkować bałaganu pozostawionego po piątkowej wizycie włamywacza. Nathanowi, rzecz jasna, korona by z głowy spadła, gdyby się tym zajął, więc jak zwykle wszystko spoczęło na moich barkach.
Właściwie od zawsze nienawidziłam naszego przeklętego domu, choć tak na dobrą sprawę dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, dlaczego tak się działo. Wnętrze wypełniała cała masa mebli, lecz mimo to sprawiał wrażenie pustego, obcego i wrogiego. Nathan miał wszystko głęboko w poważaniu – praktycznie tutaj nie bywał, nie jadał, ani nawet nie spał, w ostatnim czasie przyjeżdżał tylko po ubrania na zmianę, więc praktycznie rzecz biorąc, mieszkałam w nim zupełnie sama. Zazwyczaj w domu panowała nieprzenikniona cisza, która pomału stawała się moją zmorą, lub też wrzaski – choć te ostatnie występowały znacznie rzadziej, jeżeli wzięłabym pod uwagę całokształt. Spalenie naszego „azylu” niejednokrotnie pojawiało się w moich marach sennych i wcale nie traktowałam owego obrazu jako koszmaru.
Kiedy wszystko zalśniło niezaprzeczalną czystością, usiadłam w salonie, znęcając się nad wcześniej przygotowaną zupą. Asekuracyjnie nagotowałam cały gar, gdyby niespodziewanie dywizjon żołnierzy postanowił wpaść na obiad, chociaż osobiście od samego początku nie zamierzałam jej nawet tknąć. W końcu trzeba było zająć sobie czymś dłonie. Na próżno wyczekiwałam wizyty Stevena – potraktowałam go chyba zbyt ostro, czego teraz szczerze żałowałam, i mógł się jednak chłopaczyna nieco obrazić. Tym oto sposobem moje myśli znowu zaczęły zbaczać na niebezpieczne tory i z wielkim niesmakiem przyznałam, że nie mogłam już dłużej odwlekać tego, co nieuniknione. Wyciągnęłam więc kilka czystych kartek i na pierwszej z nich spisałam wszystkie wilcze wskazówki od nieznajomego mężczyzny.
„WILK OD WIELU LAT COŚ PRZED TOBĄ UKRYWA. PRZESZUKAJ GO.”
„WILK CHRONI OWCĘ PRZED LISEM, PONIEWAŻ ON SAM CHCE JĄ ZJEŚĆ.”
„(…)LIS WIE, JAK MA PODEJŚĆ DO OWCY, ŻEBY WILK GO NIE ZAUWAŻYŁ.”
„CZY ZNALAZŁAŚ JUŻ WILCZĄ NORĘ?”
Od razu odhaczyłam pierwszy punkt znajdujący się na liście. Uprzątnąwszy cały dom nie natknęłam się na nic podejrzanego. Może gdybym tuż po owym piątkowym włamaniu, od którego zaczął się cały ten ambaras, przyjrzała się lepiej mapom i tej dość oryginalnej Księdze w gabinecie męża… Teraz to już nieistotne, bo Nathan w ekspresowym tempie wszystkiego się pozbył. Jeszcze nie wiedziałam, dlaczego tak mu się nagle zebrało na wiosenne porządki. Jeszcze…
Natomiast niewiele rozumiałam odnośnie pozostałych trzech pozycji. Przyjmując, że imię Nathana faktycznie zostało zaszyfrowane jako „wilk”, przed czym miałby mnie chronić? Samo słowo „chronić” kompletnie nie pasowało do despotycznego mężulka. Raczej w owym miejscu należałoby wstawić jakiś antonim, czy coś. Ale „chronić”? Aż zaśmiałam się gorzko. Nathan to ostatnia osoba, przy której można było czuć się w pełni bezpiecznie – zbyt nieprzewidywalny, zbyt porywczy i wiecznie wściekły. Chociaż odnośnie drugiej części zdania sugerującej, iż mężulek traktował swoją żonę niczym tanią zabaweczkę, nie miałam żadnych wątpliwości – zgadzałam się w stu procentach.
Nie wiedziałam, czy trzeci punkt na liście powinnam potraktować jako groźbę, dlatego też zostawiłam go na później. Za to wilcza nora kojarzyła mi się z pozycją numer jeden, więc ponownie zaczęłam ją rozważać i w ten sposób koło się zamykało.
Nie dochodząc do żadnych, ale to absolutnie żadnych, sensownych wniosków, odłożyłam na bok zapisane kartki i podciągnęłam kolana pod samą brodę.
Przemyślałam dogłębnie słowa Stevena. Głównie uderzyło mi do głowy to, co powiedział o Andrei i o Cochran, z którymi rzeczywiście straciłam kontakt dzięki kochanemu mężulkowi.
Andreę poznałam dwa lata temu, a dokładniej na jednym z durnych przyjęć, na jakie musiałam uczęszczać, kiedy Nate rozpoczynał swoją przewrotną karierę zawodową. Chodziło mu przede wszystkim o nawiązanie kontaktów z odpowiednimi osobami, by w dość szybkim tempie wspiąć się na szczyt, co w jego wieku, z jego doświadczeniem i w jego zawodzie, było czymś niezwykle trudnym. W każdym razie, chodziłam tam tylko po to, żeby robić dobrą minę do nieczystej gry męża, o ironio – prawnika. I właśnie wtedy Nathan zostawił mnie samą, znajdując sobie dużo ciekawsze towarzystwo do rozmowy, dzięki czemu miałam wystarczająco dużo czasu, by zapoznać się z jego koleżanką z pracy – Andreą. Jako że miałyśmy dość podobne gusta, to też dość szybko znalazłyśmy wspólny język. Na nieszczęście mojego ukochanego, Andrea miała dobrego nosa do ludzi, więc nie dała się nabrać na cukierkowe zagrywki Nate’a. Od początku podchodziła do niego z dystansem, lecz szala wrogości wypełniła się po brzegi, gdy pewnego dnia stała się naocznym świadkiem niekontrolowanego wybuchu mężulka, co doszczętnie skreśliło go w jej oczach. Nie wiedziałam, czego dokładnie obawiał się Nate, ale stopniowo sprawiał, że zaczynałam tracić kontakt ze swoją nową znajomą, aż któregoś razu zanikł niemal doszczętnie.
Doszczętnie, lecz, całe szczęście, nie całkowicie.
Zerwałam się z miejsca i pobiegłam na górę. Chwyciłam za słuchawkę od telefonu stacjonarnego i machinalnie wykręciłam odpowiedni numer. Może i Andrea nie pałała sympatią do Nathana, ale jako pracownica tej samej kancelarii, powinna raczej wiedzieć, gdzie obecnie znajdował się mój despotyczny mąż.
Sygnał skończył się, ktoś odebrał, lecz mimo to po drugiej stronie panowała cisza.
– Andrea? – zapytałam trochę niepewnie. W tej samej chwili doszło do mnie westchnienie ulgi.
– Hayley! Dlaczego mnie straszysz?! Myślałam, że to on!
Zwiększyłam głośność do maksymalnego poziomu, coś musiało powodować zakłócenia, bo słyszałam ją jakoś niewyraźnie.
– Nie, nie, nie. Ale dzwonię w jego sprawie.
– To bardzo zły moment. – Głośny trzask i Andrea zamilkła na dłuższą chwilę. – Wiesz ile mamy teraz roboty przez tego zasranego gbura? – mówiła ściszonym głosem. – Nie wiem, czy w tym tygodniu w ogóle wyjdę z biura. Odkąd odszedł, cała jego robota została przydzielona mi. Mi! – wrzasnęła oburzona. – Jakbym nie miała wystarczająco dużo własnych problemów. – Westchnęła ciężko. – Rozumiesz moją katorgę?
– Pewnie bym zrozumiała, gdybym tylko wiedziała, o kim mówisz…
– Jak to, o kim? – Zdziwiła się. – A kto jest zasranym gburem?
– Ach, tak… – Masowałam dwoma palcami skroń. Ból głowy zdawał się powracać. – Mówimy o Nathanie.
– Oczywiście – mruknęła. – Zaczekaj...
Krążyłam w międzyczasie po pokoju, zanim w słuchawce ponownie zabrzmiał głos Andrei.
– To naprawdę zły moment, Hay. Mam mnóstwo roboty.
– Rozumiem – odparłam, przysiadając na parapecie i zaczynając bawić się sznureczkiem od bluzy. – Chcę tylko wiedzieć, dokąd pojechał Nathan, no i na ile. Muszę załatwić kilka spraw i wolałabym to zrobić jeszcze przed jego powrotem.
Czyli wywalić wszystkie rzeczy męża, przetrzepać je tyle razy, aż wreszcie wypadnie z nich coś ciekawego.
– Hayley, czy ty w ogóle mnie słuchałaś? – zapytała. Znów do moich uszu doszedł huk i Andrea zaklęła siarczyście.
– Prawdę mówiąc, nie bardzo. Jestem trochę zmęczona i z opóźnieniem przetwarzam informacje – przyznałam szczerze.
– Hayley – zaczęła tym swoim zawodowym tonem. – Nathana nie ma. Nie ma go od dwóch tygodni. Podobno postarał się o przeniesienie, to oficjalna wersja, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Po pierwsze, to nie jest takie proste. Po drugie, podejrzałam, jak machał przed oczami naszego szefa sporą sumką. No i po trzecie, nie opróżnił jeszcze swojego gabinetu. Rozumiesz?
– Staram się. – Znieruchomiałam, zastanawiając się nad tym dogłębnie. Już jakoś te wszystkie rewelacje przestały mnie dziwić. Teraz wystarczyło umiejętnie łączyć ze sobą wątki, a nóż trafi się odpowiedź na lisią zagadkę.
Pamiętać, żeby po drodze do szkoły kupić gruby zeszyt do zapisywania wszelkich spekulacji!
– Czyli mówisz, że rzeczy Nate’a zostały na swoim miejscu, tak? – zapytałam, gdy na moje usta wkradł się leniwy uśmiech. – Wobec tego, miałabym do ciebie maleńką prośbę.
– Niech zgadnę. – Ponownie westchnęła. – Jeżeli się zgodzę, mogę stracić pracę?
– Bardzo prawdopodobne.
– I znowu to samo…

Andrei nie trzeba było niczego dwa razy powtarzać. Jeżeli obiecała, że nikt nie dowie się o mojej nocnej eskapadzie do kancelarii, to z pewnością tak właśnie będzie. Równo o dwudziestej drugiej stanęłam przed tylnimi drzwiami, modląc się, żeby tylko nie zapomniała ich odbezpieczyć. Andrea za to swobodnie przechadzała się korytarzem po drugiej stronie szyby, posyłając mi znaczące spojrzenie. Potem podeszła do młodego ochroniarza, racząc mężczyznę krótką rozmową i odciągając go w głąb pomieszczenia. Wtedy też wślizgnęłam się do środka i niemal bezszelestnie ruszyłam w kierunku wind. Niestety, ale maszyny nie wiedziały nic o naszym planie, dlatego nie obeszło się bez charakterystycznego bipnięcia. Rozejrzałam się; to w prawo, to w lewo, lecz – całe szczęście! – owy dźwięk nie przykuł niczyjej uwagi. Przytrzymałam drzwi winy, w której Andrea znalazła się po niespełna minucie.
– Teraz już z górki – powiedziałam, wciskając guzik piątego piętra.
– Nie do końca – mruknęła, krzyżując ręce tuż pod biustem. – Nie udało mi się pozbyć jednego typa, ale póki ma pod ręką dzban kawy, raczej nie prędko wyjdzie ze swojego gabinetu. A nawet jeśli, będziemy o tym wiedziały, jest dość masywny i zachowuje się całkiem głośno, więc…
– Pracoholicy… – Skrzywiłam się.
– To wszystko przez twojego gbura. – Andrea pomachała mi przed nosem wskazującym palcem.
– Tak, całe zło we Wszechświecie jest jego winą.
– A żebyś wiedziała!
Kiedy dotarłyśmy wreszcie na górę, Andrea wyciągnęła z kieszeni pęk kluczy i wetknęła go w moje dłonie. Długo się nie namyślając, skierowałam swe kroki w odpowiednim kierunku, tymczasem Pani Prawnik zasiadła za biurkiem jednego z asystentów, udając, że zajmuje się czymś nad wyraz pilnym, podczas gdy tak naprawdę dokładnie lustrowała całe piętro.
Wetknęłam klucz do zamka; pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty…
– Andrea – rzuciłam półszeptem, nawet nie odwracając się w jej stronę. – Żaden nie pasuje, to nie są te klucze.
– Chyba żartujesz – wzburzyła się, może nieco zbyt mocno. – Jak nie te, jak te.
– Chodź i sama sobie zobacz. – Przewróciłam lakonicznie oczami.
I to by było na tyle z naszej bezproblemowej współpracy.
Andrea w mgnieniu oka znalazła się tuż obok. Zaczęła po kolei sprawdzać wszystkie klucze i, o dziwo, stwierdziła, że faktycznie coś się nie zgadzało. Wówczas posłałam jej wymowne spojrzenie. Zaoszczędziłybyśmy mnóstwo czasu, gdyby tylko uwierzyła mi na słowo.
Tymczasem dwa pomieszczenia dalej dało się słyszeć niepokojące odgłosy. Spojrzałam szybko na Andreę, ale w jej oczach dostrzegłam jedynie panikę. Nie dostrzegając żadnej innej możliwości, dosłownie w ostatniej chwili rzuciłam się pod biurko jednego z asystentów.
– Jeszcze tu jesteś? – zapytał mężczyzna.
– Taaak – odparła roztrzęsionym głosem, lecz, całe szczęście, dość szybko udało jej się nad nim zapanować. – Jeszcze z godzinkę i do domu.
– U mnie to samo. – Podszedł do ekspresu, który niefortunnie umiejscowiony został naprzeciwko mojej kryjówki. Skuliłam się na tyle, na ile tylko mogłam, ale jeżeli on teraz zerknie w dół… – Pieprzony Renard. – Zaśmiał się, nalewając sobie kawy do kubka. – Pochlastałbym go, gdyby nagle postanowił wrócić. – Upił spory łyk i jakoś nie paliło mu się do odejścia. – Przez niego mamy masę roboty. I kto by pomyślał, że okaże się taki niekoleżeński, że tak nas porzuci, akurat w tak trudnym okresie.
– Taaa… W życiu bym nie powiedziała. – Andrea przesadnie użyła sarkazmu, co nie uszło uwadze postawnego mężczyzny. – Grant – zaczęła, przywracając ton rzeczowej prawniczki – im wcześniej to skończę, tym wcześniej stąd wyjdę.
– Już się zabieram. – Posłał jej ciepły uśmiech. Nie widziałam, w jaki sposób zareagowała Andrea, lecz z pewnością przebudziła w nim jakieś głęboko ukryte pragnienia, bo dłoń zadrgała mu na tyle mocno, że aż wylał połowę swojego ulubionego napoju. Żadna z nas nie przejęłaby się ową błahostką, gdyby mężczyzna nie pochylił się tuż obok mnie. Wstrzymałam oddech, czym zaniechałam pracę serca, a przed moimi oczami prześlizgiwały się obrazy z przeszłości.
– Och, zostaw już to i idź sobie! – rzuciła niby pół–żartem, choć tak naprawdę zupełnie serio. Brutalnie pociągnęła mężczyznę za rękaw, a następnie popchnęła go prawdopodobnie w kierunku jego gabinetu.
Oddychałam nad wyraz oszczędnie, bojąc się, że za niespełna ułamek sekundy cały nasz misterny plan spełznie na niczym. Tak się jednak nie stało, bo Andrea wróciła po krótkiej chwili, cicho pukając w drewniany blat biurka. Wynurzyłam się z tymczasowej kryjówki niczym barmanka zza lady, zwarta i gotowa do dalszych działań bojowych.
– Co z tymi kluczami? – zapytała, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
– Jeszcze za czasów liceum często je gubiłam. Cochran nauczyła mnie kilku sztuczek. Co prawda, wyszłam z wprawy, ale może jednak się uda.
Nie przekonałam Andrei zbytnio swoją opowieścią, lecz to akurat nie miało większego znaczenia. Ponownie znalazłam się pod drzwiami i z całego pęku dobrałam taki klucz, który najsprawniej wsuwał się do zamka.
– Dobra – mruknęłam do samej siebie, zacierając dłonie. Istniały dwie metody, jakimi mogłam w ten sposób otworzyć przeklęte wrota, aczkolwiek obie sprawdzały się w zaledwie sześćdziesięciu procentach. Pierwsza z nich polegała na energicznym wkładaniu i wyciąganiu klucza, czyli drążeniu nim w zamku niemal tak samo jak wytrychem. Potem wystarczyło przekręcić klucz w odpowiednim czasie i voilà! W teorii wszystko brzmiało super, ale praktycznie rzecz biorąc, sprawa nie wyglądała już tak przyjemnie. Trzeba było mieć niebywałą cierpliwość, słuch, a zwłaszcza intuicję – coś w rodzaju szóstego zmysłu, żeby wyczuć moment, w którym wszystkie zapadki ustawią się w odpowiedniej linii, co przy moim doświadczeniu w tej dziedzinie graniczyło z cudem. Mimo tego postanowiłam podjąć kilka prób, lecz każda z nich zakończyła się z wiadomym rezultatem.
– Pośpiesz się – szepnęła Andrea.
– Masz coś, co nadawałoby się jako młotek? – Łypnęłam na nią przez ramię.
– Nie, raczej nie. – Krzątała się po pomieszczeniu. – Zszywasz?
– Nie, zszyłabym sobie palce.
– Czekaj, a śrubokręt?
– Może być.
Tak więc druga metoda polegała na włożeniu klucza do zamka, a następnie odgięciu go w prawo, bądź lewo – w zależności od której ze stron znajdował się owy zamek – tak mocno, jak się tylko dało. Potem należało uderzyć pod odpowiednim kątem w klucz jakimś narzędziem, na przykład rączką od śrubokręta, żeby na ułamek sekundy zapadki uniosły się i żeby klucz mógł swobodnie się przekręcić. Metoda ta wymagała raczej odpowiedniej techniki niż intuicji, ale i tak trudno byłoby wykonać ją poprawnie już za pierwszym razem, bo, rzecz jasna, pierwsze miejsce zajmowała wieloletnia praktyka.
– Pośpiesz się…
Za każdym razem, gdy uderzałam śrubokrętem w klucz, odwracałam się za siebie. Grant mógł niespodziewanie wyjść z gabinetu, zaniepokojony hałasem. Andrea również nie czuła się w tej sytuacji zbyt pewnie – krążyła i krążyła, co rusz spoglądając na zegarek.
Kiedy zamek wreszcie uległ, byłam chyba jeszcze bardziej zszokowana niż po moim pierwszym pocałunku z Nate’em. Chwyciłam za klamkę i drzwi otworzyły się bez większego problemu. Tuż po powrocie do domu miałam zamiar wpisać ten drobny sukcesik do księgi pod tytułem „Rzeczy, które, o dziwo, wyszły Hayley w życiu”, ale w tym samym czasie coś spadło z brzdękiem na podłogę.
No tak… Zapomniałam dodać, że nawet jeżeli w końcu uda nam się pokonać zamek, możemy go po prostu zepsuć. Zwłaszcza, gdy nie zostanie zbudowany z solidnych materiałów. Ot, właśnie w tym momencie zdarzył się taki przypadek.
– Upuściłam śrubokręt – rzuciłam do przestraszonej Andrei, kiedy chowałam wadliwą część z zepsutego zamka do kieszeni. Nikt tutaj nie wchodził, więc może nikt się nie zorientuje? W każdym razie, po co smucić niepotrzebnie zestresowaną Andreę…
Wślizgnęłam się do środka, zapaliłam niewielką lampkę i przeraziłam się stosem dokumentów leżących gdzie tylko popadnie. Może i gabinet nie szczycił się ogromem, lecz ilość materiałów do przejrzenia znacznie wykraczała poza czas, który mi pozostał. Sądziłam, że rzeczy istotne dla sprawy Nathan ukryje w sejfie; najlepiej  zabezpieczonym szyfrem, czujnikami laserowymi i jeszcze czytnikiem linii papilarnych, ale się zawiodłam. Wszystkie szafki czy szuflady otwierały się bez żadnego oporu, co wydało mi się trochę dziwne. Może faktycznie wszystko sobie  wymyśliłam? Może podejrzewałam męża zupełnie niesłusznie? Bo przecież niejednokrotnie już bujna wyobraźnia spłatała ludziom figla.
Wkurzyłam się i to nie na żarty. Po co się tutaj włamywałam? Po to, żeby ostatecznie wyjść stąd z pustymi rękoma? Przynajmniej mogłam usiąść i poobracać się w ekskluzywnym fotelu, więc przegrałam w dość komfortowych warunkach, chociaż tyle z tego miałam.
– Grant wychodzi za piętnaście minut – zakomunikowała Andrea, wchodząc do pomieszczenia.
– Nieważne – mruknęłam. Uleciał ze mnie cały entuzjazm, co nie uszło jej uwadze. – I tak niczego tutaj nie ma.
– Szczerze mówiąc, ja też nie trzymałabym istotnych rzeczy w biurze.
– Nie pocieszasz mnie. – Westchnęłam, podnosząc się leniwie. Zarzuciłam na ramię torbę i podeszłam do Andrei. – Ten gabinet był moją ostatnią szansą.
– Dam ci znać, gdybym dowiedziała się czegoś nowego.
– Dzięki. – Posłałam jej słaby uśmiech. I tak zrobiła dla mnie zbyt wiele, narażając przy okazji swoją posadę. Chociaż, tak na dobrą sprawę, nie powiedziałam Andrei niczego konkretnego, lecz z pewnością większości domyśliła się sama.
Obie zamarłyśmy w bezruchu, gdy ciszę przeszył dźwięk telefonu. Zaskoczona łypnęłam na Andreę, ale jej wyraz twarzy jakoś nieszczególnie różnił się od mojego.
– Nie można dodzwonić się bezpośrednio do gabinetu – mówiła. – Dopiero po przekierowaniu rozmowy przez asystenta. To po prostu niemożliwe…
– Spokojnie – szepnęłam. Boże, kto by pomyślał, że kiedyś nastąpi taki dzień, w którym to ja będę kogoś pocieszała, a nie odwrotnie! Mimo wszelkich zapewnień Andrei, telefon nie dzwonił obok czy dwa pomieszczenia dalej, ale tutaj, w miejscu, w jakim obecnie się znajdowałyśmy. Musiałyśmy coś z tym zrobić i to najlepiej szybko, w przeciwnym razie Grant postanowi nas odwiedzić, a wówczas cała sprawa nie zakończy się przyjemnie.
Andrea, długo się nie namyślając, chwyciła za słuchawkę, a następnie wcisnęła przycisk głośnomówiący, co w tej sytuacji nie było zbyt dobrym posunięciem, lecz stres skutecznie przyćmiewał zdrowy rozsądek. Czekałyśmy na rozwój wydarzeń, ale w gabinecie nie zjawił się ani Grant, ani też w słuchawce nie odezwał się żaden głos. I wtedy już wiedziałam…
– Może zmieniali coś w systemie? – zapytała, na co pokręciłam jedynie głową. Przyłożyłam słuchawkę do ucha, w tym samym czasie przełączając odpowiedni guzik, dzięki czemu rozmowa znowu stała się prywatna. Nieważne, że Andrea odkryje troszkę więcej, niż powinna wiedzieć, lecz dostałam właśnie jedyną okazję, by dowiedzieć się czegoś prosto ze źródła i raczej szkoda byłoby ją teraz zaprzepaścić.
– Lis?
Minęło trochę czasu, zanim dostałam odpowiedź:
– Powiedz jej, żeby wyszła.
Zamarłam. On nas obserwował! Po moich plecach przebiegł dreszcz. Bałam się w ogóle poruszyć, wiedząc, że gdzieś za oknem czaił się wróg i dokładnie analizował każdy nasz ruch. Steven miał całkowita rację, głos został zmieniony cyfrowo, więc nawet płeć prześladowcy pozostawała zagadką. Łypnęłam na Andreę; wpatrywała się we mnie niczym w obrazek. Na szczęście dość szybko pojęła aluzję wymownego spojrzenia, które jej posłałam i całkiem sprawnie opuściła pomieszczenie.
– Ty i Ł to ta sama osoba? – dopytywałam się, starając się zachować zimną krew.
– Łowców jest wielu, ale ja jestem wyjątkowy.
Mhm...
– Kim są Łowcy?
Nie odpowiedział.
– Chodzi o Nathana? Jego pieniądze? Czy o Nathana i jego pieniądze?
– Chodzi o Owcę. Wilki są tylko przeszkodą.
Podsumowując – niczego się nie dowiedziałam. Przemogłam się, podchodząc do jednego z okien. Wodziłam wzrokiem po sąsiednich budynkach w poszukiwaniu intruza, lecz było to jak szukanie igły w stogu siana.
– Jesteś tym piątkowym włamywaczem?
– Nie.
Kobieta w czerni odpadała, Lis sam mnie przed nią ostrzegał. Steven również nie pasował do owej roli, tym bardziej zagubiona w technologii Cochran. Andrei nie brałam pod uwagę z wiadomych względów.
– Znam cię?
– Jeszcze nie, ale to wcale nie oznacza, że nie jestem dla ciebie kimś bliskim.
Uniosłam brwi nie tyle, co w geście zaskoczenia, co kompletnego szoku! Co to niby miało znaczyć, do cholery?!
– Czego chcesz? – warknęłam. Krew wrzała w moich żyłach.
– Żebyś znalazła wilczą norę.
On wcale nie pomagał…
– Nie ma czegoś takiego, dobra? Szukałam. Nathan jest czysty. Niczego nie ukrywa.
– Zróbmy małe ćwiczenie. Spójrz przed siebie. Co widzisz?
Jego pytanie zbiło mnie z tropu.
– Całą masę wieżowców, samochody, przechodniów… – wyliczałam, jakoś nie dostrzegając w tym głębszego sensu.
– Dobrze. Gdzie jesteś?
– W kancelarii – odparłam naprędce. Po cholerę pytał, skoro dokładnie wiedział?
– Źle. Jeszcze raz. Co widzisz?
– To samo…
– A więc, gdzie jesteś?
– To nie ma sensu… – szepnęłam. Starałam się, naprawdę się starałam myśleć logicznie, lecz umysł zawodził.
– To bardzo duża podpowiedź, Owieczko. To klucz do wilczej nory.
– Wilcza nora… – mruknęłam, bębniąc palcami o marmurowy parapet. Chciał, żebym bawiła się w te jego idiotyczne metafory? Dobrze, niech mu będzie. – Widzę ptaki. – Zmrużyłam oczy. – A właściwie same gołębie. Mają tutaj gniazda i… – urwałam, dochodząc do pewnych wniosków.
– Dobrze – pochwalił. – Wiesz już, gdzie powinnaś szukać wilczej nory?
– Pod ziemią…
– Mądra Owieczka…

W naszym domu istniało pewne podziemne miejsce – tuż pod składzikiem, który po brzegi został zawalony różnorodnymi zbędnymi rzeczami. Szczerze mówiąc, weszłam tam może z raz w życiu. Teraz niczym w szaleństwie przerzucałam graty z boku na bok, torując sobie drogę do wrót. Klapa była cholernie ciężka, ale dzięki miotającej mną wściekłości, uniosłam ją bez żadnego problemu. Drabina, dzięki której można było zejść na dół, została schowana, lecz to akurat nie miało znaczenia. Już tutaj, z góry, widziałam wszystko.
W s z y s t k o !
Opadłam na podłogę, gdy znowu zaniosłam się płaczem. Ten pieprzony despota już dawno, dawno temu to sobie zaplanował, a ja przez tyle przeklętych lat niczego nie zauważyłam…

WTEDY…
Razem z Cat Cochran pierwszy dzień wakacji miałyśmy spędzić zupełnie zwyczajnie. Zaraz po tym, jak pomogłam przyjaciółce w przygotowaniu rzeczy do wyjazdu na dwutygodniowy obóz pływacki, planowałyśmy wyjść do kina, żeby ocenić ,,zdolności aktorskie” Johnny’ego Deppa i Orlando Blooma w najnowszej części ,,Piratów z Karaibów” (mamy rok 2007 – dop. Aut.), a następnie grzecznie wrócić do domu. Jednak, jak to już w życiu zwykle bywało, idealny plan spełznął na niczym i ostatecznie wylądowałyśmy na domówce u Rose.
Cat nieszczególnie zraził fakt, że balanga została zorganizowana z myślą o tegorocznych absolwentach naszego liceum, lecz ja miałam co do tego pewne opory, bo raczej nie mogłyśmy liczyć na ciepłe powitanie ze strony starszych kolegów.
– Nic się nie bój, mała – powiedziała, gdy wyszłyśmy z kina tuż po zakończonym seansie. – Grzech nie pójść na takie balety. – Mlaskała głośno, przeżuwając resztki popcornu zalegające w ustach. – Nie peniaj. – Zakleszczyła mocno utłuszczoną dłoń na moim ramieniu, robiąc nader poważną minę. – Zaufaj swojej Cochran.
– Mama miała rację – mruknęłam i westchnęłam ciężko. – Źle wpływasz na ludzi.
Cat dopiła colę w wersji light, siorbiąc przy tym niemiłosiernie, by po chwili na jej wąskich wargach zakwitł łobuzerski uśmiech.
– Lubię, kiedy aprobujesz te ,,złe” pomysły.
Więc już w zupełności wyluzowane – zdążyłyśmy zorganizować niewielkie before party, czyli wypić dwa piwa pod sklepem – ruszyłyśmy pewnym krokiem przed siebie. Wejście do środka nie sprawiło nam większego problemu, gdyż Rose sprosiła tak niedorzeczną liczbę osób, że nikt nie zwrócił uwagi na dwie gówniary, które całkiem umiejętnie wtopiły się w tłum. Cochran od razu zaczęła ochoczo korzystać z darmowych drinków, przekąsek i różnych atrakcji zapewnionych przez organizatorkę. A ja, cóż… poszłam śladem przyjaciółki.
Cat szarpnęła mną gwałtownie, przez co ulałam trochę piwa z kubeczka trzymanego w dłoni na kosztowny, ciemnoniebieski dywan.
– Nie przejmuj się! – przekrzyczała głośną muzykę i machnęła lekceważąco ręką. Szłam za nią, nie chcąc stracić jej z oczu, torując sobie drogę pomiędzy pijanymi i spoconymi imprezowiczami, co nie było ani łatwe, ani w żaden sposób przyjemne. Usiadłyśmy przy schodach, odpoczywając po tańcach na piętrze, sącząc przy okazji różnorodne trunki, które udało nam się podprowadzić wcześniej z kuchni.
– Wyglądasz jak pomidor – stwierdziłam, patrząc na płonące policzki Cochran. Czerwone wypieki idealnie komponowały się z jej ognistymi włosami. – Albo papryczka.
Cat rechotała bez przerwy i to z zupełnie błahych powodów. Trochę żałowałam, że i na mnie tak nie podziałało to szczęście zamknięte w butelce wódki. Choć na co dzień wyglądałam dość niepozornie, miałam całkiem mocną głowę i jakoś nigdy nie uważałam tego za zaletę. Co prawda nie byłam w zupełności trzeźwa, zważając na to, ile alkoholu już w siebie wlałam, lecz mój obecny stan wciąż odbiegał od narzuconej ,,normy”. Tak więc tkwiąc pośród stada pijanych nastolatków, czułam się trochę jak kosmitka, która została zmuszona do awaryjnego lądowania na Ziemi.
– Wcale nie wyglądasz lepiej, mała. – Próbowała udawać oburzoną, ale po krótkiej chwili znowu zaczęła się śmiać. – To – mówiła, wskazując na swoją twarz. – Zaraz zniknie, a ty nadal będziesz czarownicą. – Kilkoma ruchami przeczesała moje nastroszone i, z niewiadomych przyczyn, posklejane włosy. Chwyciłam między palce niewielkie pasmo i z niechęcią przyznałam jej rację – naprawdę powinnam była czym prędzej użyć grzebienia. – Gorąco – jęknęła, teatralnie wachlując się plastikowym talerzykiem. – Chodźmy nad basen.
Przewróciłam lakonicznie oczami i pokręciłam głową.
– Cochran, błagam… Bez przerwy tylko latamy z jednego miejsca w drugie. Daj odsapnąć...
Cat zrobiła naburmuszoną minę, przez co jej piegowaty nos wydawał się być jeszcze bardziej zadarty niż zwykle. Po chwili przyłożyła do ust kubeczek z napojem alkoholowym, ale coś musiało ją niesamowicie rozśmieszyć, w efekcie czego większa część cieczy spłynęła po brodzie, szyi i dekolcie Cochran.
– Cholera! – krzyknęła, wstając gwałtownie. Zaczęłam się z niej naśmiewać, więc łypnęła na mnie groźnie. Natychmiast zamilkłam i uniosłam ręce w geście kapitulacji.
– Poszukam jakiejś szmatki, papieru, albo… czegokolwiek – powiedziałam i już zamierzałam przejść na niższą kondygnację budynku, lecz Cat skutecznie mi to uniemożliwiła. Spojrzałam na nią pytająco, a ona w odpowiedzi wyciągnęła przed siebie wskazujący palec.
– Spójrz! – krzyknęła, lecz jej głos został stłamszony przez wokal Rihanny w nieco podrasowanym wydaniu piosenki „Don’t stop the music”.
Niepewnie podążyłam wzrokiem w wyznaczonym przez przyjaciółkę kierunku. Z niecodziennego wyrazu twarzy Cochran wywnioskowałam, że to, co za moment miałam ujrzeć, z pewnością zwali mnie z nóg. I, rzecz jasna, nie myliłam się.
Wstrzymałam oddech, a moje serce na moment przestało bić, kiedy zobaczyłam Nate’a, który wraz ze swoimi paskudnymi kumplami z drużyny footballowej właśnie przekroczył próg salonu. Nie spuszczając wzroku z mężczyzny, o jakim śniłam po nocach, zeszłam dwa stopnie w dół i położyłam dłonie na barierce. Cat stanęła tuż za moimi plecami i zaczęła wychylać się raz z lewa, raz z prawa, kierując różnorodne obelgi pod adresem nowoprzybyłych gości.
– Nie podoba mi się to… –  mruknęła. Cóż, różnica gustów, bo ja miałam w tej kwestii zupełnie odmienne zdanie. Jakoś ciężko mi było przejść obojętnie obok chłopaka z ciemnymi włosami, doskonale wyrzeźbionymi rysami twarzy, cieniem zarostu na policzkach i zmysłowymi ustami. Na te jego słynne ciemnoniebieskie oczy nie odważyłam się nawet spojrzeć. Tak bardzo zmienił się od tamtego feralnego dnia. Dorósł, z małego chłopca stając się mężczyzną, co nie ulegało żadnej wątpliwości. Jednak pojawiło się w nim coś… niezwykłego. To „coś” sprawiało, że działał na ludzi niczym lep na muchy, a jednocześnie ta sama magiczna aura sprawiała, że wzbudzał w nich lęk.
– I właśnie dlatego nienawidzę sportowców…
– Wybacz, nie słuchałam – wyznałam szczerze.
– No tak – oburzyła się. – Bo lepiej ślinić się na jego widok. – Łypnęła głową w kierunku Nathana.
– Nie ślinie się – zaoponowałam. Chociaż ciekawe, czy faktycznie pod t–shirtem z logo drużyny krył się idealnie wyrzeźbiony tors. To całkiem możliwe, bo sporo trenował. Gapiłam się na tę jego śnieżnobiałą koszulkę, pod którą rysowały się szerokie barki, na zgrabne biodra pokryte wytartą tkaniną dżinsów. Och, tak z raz mógłby się rozebrać. Chciałabym sobie popatrzeć…
– Więc co ci cieknie z ust? – zapytała, uśmiechając się cynicznie. Skarciłam ją spojrzeniem, ale profilaktycznie przetarłam oba kąciki, żeby nie dawać Cochran kolejnych powodów do drwin.
– Wycofujemy się. Rose idzie. – Cat szepnęła konspiracyjnie.
– Poczekaj, i tak nas nie zauważy, za dużo ludzi.
– Nie przyszłam tu stać i gapić się na jakiegoś leszcza.
– Uważaj. – Pogroziłam jej palcem. – Obrażasz mojego faceta!
– Taaa, twojego, taaa… – Poklepała mnie po ramieniu. – Ale akurat teraz mówiłam o Ethanie.
– Jasne. – Zmrużyłam oczy. – Kłam dalej.
Cochran po raz ostatni spojrzała na tłum zebrany u naszych stóp, gdy już miałyśmy zamiar przejść w inne miejsce.
– A nie, jednak ten „twój” kochaś też nim jest. Sama zobacz.
Istniało wiele słów, którymi mogłabym oddać swój ówczesny stan emocjonalny, lecz większość z nich nie nadawałaby się do publikacji. Rose niczym glonojad przyssała się do ust Nathana, a ja w tej samej chwili poczułam się tak, jakbym dostała policzek. Nie! To za mało – biczem po twarzy. Zresztą Nathan wcale nie zamierzał być jej dłużny i ból przeniknął mnie na wskroś, odbierając na chwilę oddech. Ściskali się tak mocno, że pomiędzy tych dwoje nie dałoby się wcisnąć nawet szpilki. Cat, oczywiście, nie zawiodła, gdy zaczęła drążyć temat.
– Czujesz się zawiedziona? – zapytała. Ją to nawet bawiło, ale mnie jakoś niekoniecznie. Ciekawe, dlaczego?
– Raczej zdruzgotana… Nie chcę na to patrzeć.
– I dobrze, nie patrz, bo dość szybko przechodzą do rzeczy.
Och, serio? Dzięki!
– Oj tam, Hayley. Po co się przejmować…
No tak, głupia ja, po co…

Razem z Cat ponownie wylądowałyśmy na piętrze, gdzie doszczętnie oddałyśmy się libacji alkoholowej z nowopoznanymi przyjaciółmi. Z tamtych chwil pamiętam dość… niewiele. Głównie to, że strasznie bolały mnie mięśnie twarzy, bo szczerzyłam się do wszystkich z bliżej nieokreślonych powodów. Nieco później, a może i nawet dużo, dużo później – trudno stwierdzić – zorientowałam się, iż Cat gdzieś wyparowała. Zamiast niej miejsce na kanapie zajmowała jakaś obca dziewczyna – wyjątkowo dziwna, swoją drogą, a do tego strasznie płaczliwa. Zwierzała mi się z czegoś, opowiadając smutną historię – tak przynajmniej wywnioskowałam po tych słonych kroplach, które ciurkiem spływały po jej bladej twarzy, aczkolwiek za nic w świecie nie pojmowałam, o czym ona bełkotała. Nie, żebym chciała od niej uciec, po prostu zależało mi na odnalezieniu Cochran, dlatego też usiłowałam podnieść się, ale liczne próby wstania z tej przeklętej kanapy zakończyły się fiaskiem. Wreszcie poddałam się i zostałam na swoim miejscu. Ta istota obok mnie zamilkła. Być może zasnęła? Ja natomiast zaczęłam zadawać samej sobie niezwykle filozoficzne pytania w stylu: Co ja tu robię? Co się ze mną dzieje? Potem… No właśnie, potem…
Nieoczekiwanie znalazłam się w korytarzu. Najpierw czułam się „delikatnie” skołowana, zupełnie jakbym właśnie użyła wehikułu czasu i przemierzyła nim kilka tysięcy lat – chociaż dokładnie nie wiedziałam, jak to zjawisko funkcjonowało. I tak musiało minąć kawał czasu, więc moje przekonania nie odbiegały zbyt wiele od prawdy. Muzyka grała o wiele ciszej, a tłum znacznie się przerzedził. Tak poza tym, czegoś mi brakowało. Odnosiłam dziwne wrażenie, że zapomniałam o czymś naprawdę istotnym. Było mi troszeczkę niedobrze. No dobra, nie tak troszeczkę, ale nawet bardzo. Prawdę mówiąc, pierwszy raz w życiu czułam się aż tak fatalnie. Ciągle przełykałam ślinę, chcąc zlikwidować drażliwą suchość w gardle, lecz na nic się zdały moje wysiłki. Poruszałam się z… trudem. Po omacku dotarłam do któregoś z pokoi i pośród niewielkiej grupki osób, dostrzegłam znajomą twarz. Nie wiadomo, kiedy podeszłam do Ethana i zakleszczyłam dłonie na jego barkach. Chłopak odwrócił się raptownie, chwytając mnie w pasie, czynem tym ratując zalaną Hayley przed upadkiem. Wymruczałam słowa, jakich sama nawet nie potrafiłam zrozumieć. Twarz Etahana była niewiarygodnie zniekształcona, dosłownie rozpływała się w powietrzu.
– Szukam Cochran – powiedziałam wreszcie, choć i tak zabrzmiało to jakoś nieludzko. Dostrzegłam szeroki uśmiech Ethana – z drugiej jednak strony moje oczy zaszły mgłą, więc nie zdziwiłabym się, gdyby wszystko wokół okazało się być jedną wielką iluzją.
– Cochran mówisz… Nie widziałem. – Jego słowa odbijały się echem w mojej głowie, a nawet dalej… a nawet w żołądku! Chociaż akurat żołądek mógł się buntować z zupełnie innego powodu.
Ehtan zaczął na mnie napierać i w końcu dotknęłam plecami ściany. Jakoś nie palił się, by czym prędzej ściągnąć swoje łapska z moich bioder. Ba! Zamiast tego przysunął się jeszcze bliżej…
– Po co zawracać sobie głowę rudą gówniarą? – Rozumiałam go zaledwie połowicznie. A dokładniej – starałam się zrozumieć. Zupełnie jakbym pomału traciła kontakt z rzeczywistością.
Położyłam dłoń na torsie Ethana, chcąc od siebie odepchnąć to spocone cielsko, ale nie miałam wystarczającej ilości sił. Wnet uświadomiłam sobie, że nigdy nie lubiłam szkolnego kolegi Nate’a, że poprosiłam o pomoc niewłaściwą osobę, chociaż powodu tego przekonania jakoś nie mogłam sobie przypomnieć. Tak samo nie mogłam sobie przypomnieć, jakim cudem moje ręce znalazły się na jego szyi. Byłam niemal pewna, iż sama ich tam nie położyłam. Poczułam na skórze ciepły oddech Ethana, gdy coś wyszeptał. Zacisnęłam kurczowo powieki, żeby świat przestał wreszcie wirować, lecz zadziała się rzecz zupełnie odwrotna. W końcu poddałam się całkowicie Ethanowi, bo samodzielnie nie byłam w stanie ustać na nogach. Wzdrygnęłam się w momencie, kiedy coś huknęło; nad wyraz głośno i gdzieś blisko nas. Ethan wrzasnął wniebogłosy, skutecznie mnie ogłuszając, i nagle straciłam oparcie.
– Ty skurwielu!
Osunęłam się na podłogę i wytrzeszczyłam oczy. Na ułamek sekundy zapadła grobowa cisza. Chwilę później dostrzegłam, że Ethan rzuca się z pięściami na jakiegoś tam wysokiego chłopaka – dokładnie nie spojrzałam na kogo, czy to istotne? Reszta gapiów zamiast odciągnąć ich od siebie, ruszyła śladem awanturników i tym oto sposobem pokój zamienił się w jedno wielkie pole bitwy. Gdy tak siedziałam przez moment na podłodze, przypatrując się temu wszystkiemu, zauważyłam rozbitą butelkę leżącą tuż obok mojej prawej nogi, na jakiej znajdowała się śladowa ilość krwi. Dostałam nagłego przebłysku mądrości i postanowiłam czmychnąć stamtąd, nim i ja zostanę wplątana w tę całą burdę. Intuicyjnie położyłam się płasko na dywanie, a następnie zaczęłam niezgrabnie czołgać się do wyjścia niczym niepełnosprawna dżdżownica. Ponownie znalazłam się w korytarzu, gdzie z pewnością istniał jakiś portal czasoprzestrzenny, aż wreszcie udało mi się dotrzeć do schodów. Przemierzałam więc stopień po stopniu, trzymając się oburącz poręczy. Na dole zorientowałam się, że wszyscy biegali w popłochu. Dziwna sprawa, pomyślałam, podążając za tłumem. Niespodziewanie zostałam potrącona przez dziewczynę, tą samą, która przedtem płakała na kanapie! Hm, znaczy chyba...
– Jadą! Powiedz tym na górze! – wrzasnęła. Ściągnęłam brwi w jedną linię i zmrużyłam oczy, przyglądając się jej podejrzliwie, ale ostatecznie skinęłam głową. Dziwna sprawa, pomyślałam znowu. Bardzo dziwna.
Hayley, oni chcą cię w coś wrobić, nie daj się im.
Głos rozsądku przemówił, a jego nie można było lekceważyć, ot tak. Ostatecznie wyszłam na zewnątrz i zastanawiałam się, przed czym tak naprawdę uciekali ci wszyscy szaleni ludzie i o czym, do cholery, zapomniałam…
– Adams!
Odwróciłam się gwałtownie na dźwięk własnego nazwiska. Może nieco zbyt gwałtownie, bo grzmotnęłam nosem w cudzy tors i o mały włos znowu nie upadłam.
– Aleś wysoki… – szepnęłam z uznaniem, kiedy zaczęłam pomału podążać wzrokiem w górę, w górę i w górę… i za nic w świecie nie mogłam natrafić na twarz tego mężczyzny. I faktycznie, nie zdążyłam doprowadzić owej czynności do końca, bo nieznajomy brutalnie zakleszczył dłoń na moim przedramieniu i pociągnął za sobą. Jedyną rzeczą, którą dostrzegłam w tym całym szaleństwie, była czarna, skórzana kurtka. Ach, no i jeszcze ten zapach; intensywny, męski, kuszący – nie to, co spocony Ethan.
Zostałam siłą wrzucona do samochodu i zapięta pasem bezpieczeństwa. Szczerze mówiąc, nie miałam już żadnej kontroli nad swoim ciałem. Musiałam znowu zamknąć oczy, bo czułam się coraz gorzej i bałam się, że za moment naprawdę zwymiotuję. W tym samym czasie nieznajomy wdał się z kimś w krótką dyskusję; słyszałam chyba głos wściekłego Ethana, lecz to ten drugi – ten delikatnie zachrypnięty baryton – przyprawiał mnie o przyjemne ciarki.
Trzasnęły drzwi, co ponownie odbiło się echem w mojej głowie.
– W porządku? – zapytał.
Jezu, jego głos był cudowny, a przede wszystkim – podejrzanie znajomy. Zmusiłam się do ponownego otwarcia oczu, lecz natychmiast tego pożałowałam. W tle wyła syrena, gdy gwałtownie ruszyliśmy z miejsca, czemu towarzyszył pisk opon. Potem skręciliśmy tak niespodziewanie, że zasłoniłam usta oburącz, żeby tylko nie zwrócić całego żołądka.
To źle się skończy…
To bardzo źle się skończy…
Zaparłam się mocno nogami, wciąż powtarzając:
– Niedobrze, niedobrze, niedobrze, zwolnij, niedobrze, niedobrze, niedobrze...
– Chciałbym, ale stoimy w miejscu.
– Och… – wymsknęło mi się. Rzeczywiście! Zaparkowaliśmy na opustoszałym parkingu i chociaż ryk silnika zamilkł na dobre, ja w dalszym ciągu odnosiłam to przeklęte wrażenie, iż pędzimy gdzieś w siną dal z prędkością dwustu kilometrów na godzinę.
– Chodź, wyglądasz coraz gorzej.
Wszystko, co wówczas widziałam, pamiętałam jako urwane ujęcia, prowizorycznie wycięte z taśmy filmowej. Gdzieś tam przemknęły kruczoczarne włosy, w innym miejscu błysnęły jasne światła przejeżdżającego samochodu, a uliczna lampa tańczyła ponad naszymi głowami. Później odkryłam zmysł dotyku; delikatne dłonie mężczyzny objęły mnie w pasie, by po chwili unieść ku górze, zupełnie jakbym nie ważyła nic a nic.
– Złap się – szepnął, a ja posłusznie ułożyłam dłonie na jego barkach. Wzdrygnęłam się, bo na zewnątrz panował chłód, jednak uderzenie świeżego powietrza trochę poprawiło fatalny stan rzeczy. Nieważne, kim był nieznajomy. Dzięki niemu czułam się o niebo lepiej, czym właśnie zdobył sobie moją dozgonną wdzięczność.
Mężczyzna otoczył mnie ramionami jeszcze szczelniej i przez moment sądziłam, że rozpłynę się w jego objęciach. Korzystając z chwili tak cudownej bliskości, wetknęłam nos w to kuszące zagłębienie tuż przy obojczyku. Mogłabym tak w nieskończoność upajać się zapachem nieznajomego; mieszanką perfum, mydła, szamponu i czegoś, co było charakterystyczne tylko dla niego.
Niespodziewanie siedziałam już na betonowym murku. Mężczyzna czuwał, choć zachowywał stosowny dystans. Pozbawiona podpory zaczęłam pokładać się na twardym gruncie, nie mając dość sił, by utrzymać swoje ciało w odpowiedniej pozycji. Nieznajomy natychmiast podciągnął mnie do pionu i zrugał, tak przy okazji:
– Nie kładź się i nie zamykaj oczu, bo od razu zwymiotujesz.
Ponownie wycofał swoje cudowne ręce, ale historia zatoczyła krąg. Wówczas z głębokim westchnieniem usiadł tuż obok i pozwolił, bym się o niego oparła. Dopiero wtedy zadarłam głowę i przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w jego twarz. Gdy obraz wreszcie przestał wirować, dostrzegłam te charakterystyczne, ciemnoniebieskie ślepia.
– NATHAN! – wrzasnęłam, podskakując w miejscu niczym poparzona. Twarz eks–nieznajomego wykrzywił grymas bólu, kiedy zasłonił dłonią prawe ucho. Później pochylił się, przysuwając jeszcze bliżej:
– Wiesz, dlaczego nie musisz krzyczeć? – zapytał. – BO NASZE TWARZE DZIELI ZALEDWIE PIĘĆ CENTYMETRÓW!
Och, faktycznie...
Nejtuś, niedobrze mi. Zrób coś, Nejtuś, proszę – szeptałam, zaciskając mocno dłonie na męskich ramionach. Rysy twarzy mego wybawiciela złagodniały nieco. Ucieszyłam się, gdy na dobre zniknęła ta wroga zmarszczka, która skutecznie szpeciła jego czoło. Teraz wyglądał znacznie lepiej, przede wszystkim – przystępniej.
– Skup wzrok w jednym punkcie i staraj się nie poruszać. Mdłości powinny przejść – polecił.
Zrobiłam tak, jak kazał, ale nie sposób całkowicie zapanować nad drgawkami wynikającymi z zimna. Nathan westchnął nad wyraz głośno, następnie ściągnął kurtkę i pomógł mi ją włożyć. Po chwili jednak doszedł do wniosku – i chwała mu za to! – że to niewystarczająca ochrona przed chłodem, dlatego też usadowił mnie na swoich kolanach i przyciągnął do piersi. Osobiście nie miałam nic przeciwko temu!
– Wiesz co – odezwałam się w końcu. – Chyba za dużo wypiłam.
– Poważnie?! – zdziwił się teatralnie. – No w życiu bym nie powiedział!
Dzięki grubej kurtce, a zwłaszcza ciepłu, jakie emanowało od ciała Nathana, buchnął we mnie prawdziwy ogień, lecz gdzieżbym śmiała się do tego przyznać, skoro czułam się tak rozkosznie w jego ramionach. Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej, szczerząc niczym maleńkie dziecko, które właśnie znalazło pod choinką wymarzony prezent. Oczywiście sądziłam, że ujdzie mi to płazem, ale, niestety, dość szybko zostałam przyłapana. Kiedy moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Nathana, automatycznie zacisnęłam wargi w wąską linię, siląc się na powagę.
– Chyba czujemy się już całkiem dobrze, co? – zapytał, unosząc lekko brwi w geście rozbawienia.
– Nie, jeszcze nie – zaprzeczyłam naprędce. Miałam zamiar pozostać w jego objęciach tak długo, jak się tylko dało.
– Hm… – mruknął chrapliwie, po czym uśmiechnął się tajemniczo. Jak dla mnie zabrzmiało to podejrzanie obiecująco, a wyglądało piekielnie seksownie. – Zaryzykuję i odwiozę cię do domu.
W tym całym pijaństwie pewna rzecz niosła za sobą coś magicznego. Wówczas nawet najbardziej absurdalne momenty wydawały się być zupełnie naturalne. Jak chociażby, ot, taki Nathan, który w świetle prawa powinien już dawno temu zniknąć z tego świata, a jednak teraz miałam go na wyciągnięcie ręki. Gdybyśmy spotkali się w normalnych okolicznościach, zapewne zszokowałaby mnie ta jego nagła troska, skoro straciliśmy ze sobą kontakt owego feralnego dnia. Lecz jakie to teraz mogło mieć znaczenie, skoro byłam kompletnie pijana? Nie zaskoczyło mnie nawet to, że Nate doskonale wiedział, dokąd powinien jechać, ani to, że w jego towarzystwie czułam się tak swobodnie, jakbym ostatnim razem rozmawiała z nim zaledwie wczoraj, a nie kilka lat wstecz.
– Daj klucz – zażądał, gdy na dobre znaleźliśmy się pod frontowymi drzwiami. Oparłam się plecami o... coś zimnego, w przeciwnym razie rąbnęłabym na trawnik i prawdopodobnie zostałabym na nim już do rana. Posłusznie wypełniając polecenie Nathana, wetknęłam dłonie w kieszenie. Znalazłam garść drobnych, paczkę fajek, zapalniczkę – i to taką wypasioną, zmiętolone papierki i… ekhem... prezerwatywę?
– To moja kurtka! W niej kluczy nie znajdziesz, Adams!
– Ach, no tak…
Tą samą czynność przeprowadziłam na swoich spodniach, chociaż tam nie było tylu fajnych rzeczy. Tymczasem Nathan zacisnął mocno szczękę i nerwowo potupywał nogą – cierpliwością nigdy nie grzeszył, niestety.
– Ach, no tak… – powtórzyłam znowu. – Klucze schowałam do torebki i… – Nawet nie musiałam kończyć, Nate doskonale wiedział, co usiłowałam mu przekazać. Wydał z siebie dość niecodzienny dźwięk – zapewne miał on sygnalizować bezsilność – i mruknął:
– Z tobą zawsze jest tak samo! Nic się nie zmieniłaś, Adams.
To obelga, czy może jednak subtelny komplement?
– Kiedy wracają właściciele? – zapytał, majstrując coś przy drzwiach. Biedny, pewnie było mu cholernie zimno w tym krótkim rękawku. Pomyślałam sobie, że znalazłabym się w siódmym niebie, gdybym tylko nie musiała oddawać Nathanowi tej cudownej kurtki, tak bardzo przesiąkniętej jego zniewalającym zapachem.
– Ano jakoś w poniedziałek.
– Świetnie!
– Świetnie? – zawtórowałam z nieco mniejszym entuzjazmem niż mój rozmówca. Lustrowałam uważnie Nathana; najpierw rozejrzał się dokładnie po okolicy, potem wycofał nieznacznie, by wreszcie potraktować odrapane drzwi solidnym kopnięciem.
No szczęka mi opadła! Nawet mój mózg, który jeszcze chwilę temu zdawał się ucinać sobie drzemkę, pozostawiając pijaną Hayley na pastwę losu, teraz powrócił, pracując na najwyższych obrotach.
– Wyważyłeś je?! Oszalałeś?! – wrzasnęłam. – Wszystko wszystkim, ale to już przesada!
– Tylko zamek, Adams. Drzwi w dalszym ciągu solidnie się trzymają, gdyby ci to umknęło.
Patrzyłam na niego z oczami rozwartymi do granic możliwości.
– Wchodzisz? Zostajesz? Czy co zamierzasz robić? Bo nie jestem pewien…
Droga do wymarzonego łóżka wcale nie należała do najprostszych, nawet z pomocą tak doświadczonego przewodnika jakim był Nate. Musieliśmy bowiem pokonać liczne przeszkody; stół, schody, krzesło. Nawet dywan wydawał się być w obecnej chwili diabelnie niebezpiecznym przedmiotem użytym przeciwko podpitej Hayley. Lecz cały ten trud, który włożyłam, by przebrnąć przez zagrażający życiu tor przeszkód, przestał mieć jakiekolwiek znaczenie w momencie, gdy moja głowa spoczęła na mięciutkiej poduszeczce.
– Chcesz się napić? – Nate zapytał półszeptem, delikatnie pochylając się nade mną. Chciałam, nawet bardzo, ale zasnęłam, zanim zdążyłam mu o tym powiedzieć.

Pobudka stała się istną katorgą. Nie dość, że odczuwałam piekielny gorąc, to na dodatek gardło wraz z ustami wyschły na wiór. O dziwo, ból głowy postanowił sobie odpuścić i wyrównać rachunki innym razem.
Wspomnienia z mienionego wieczoru zaczęły napływać do mnie falami i zastanawiałam się, czy istniało na świecie takie miejsce, w którym mogłabym spędzić resztę swojego nędznego życia. Boże, tak się skompromitować… I to przed kim! Przed Nathanem!
Otworzyłam oczy i aż jęknęłam, kiedy uświadomiłam sobie, że jeszcze nie wróciłam do pełnej sprawności sił. Obraz w dalszym ciągu kołysał się; to w lewo, to w prawo, jednak bez precedensu o wiele mniej, niż poprzednim razem. Zwilżyłam wargi językiem, modląc się o choćby kropelkę zbawiennego płynu.
– Po twojej prawej – usłyszałam.
Moje modły zostały wysłuchane! Dziękuję Panie!
Spojrzałam na szafeczkę nocną i dostrzegłam to cudo; piękna, zgrabna, skąpana blaskiem poranka szklanka, po brzegi wypełniona tym, czego pragnęłam w obecnej chwili najbardziej. Nie namyślając się długo, sięgnęłam ku mojej bogini, mocno zakleszczając obie dłonie na kojąco chłodnym szkle. Do boskiego napoju dodano – jak mniemałam – tabletkę z magnezem, ponieważ musował w ten sam sposób, choć smak miał zupełnie inny – wyjątkowo specyficzny.
Gdy już zaspokoiłam pierwszy głód, wzbogacając organizm o odżywczy płyn, usiłowałam rozwikłać zagadkę piekielnego upału. Leżałam na łóżku we wczorajszych ciuchach – i w dalszym ciągu kurtce Nate’a – do tego przykryta dwoma kołdrami i kocem.
– Mówiłaś, że ci zimno – usłyszałam znowu. Wtedy też dostrzegłam go; siedział nonszalancko na krześle z nogami wyciągniętymi na blacie biurka. Na kolanach trzymał laptopa. Ej! Mojego laptopa, do cholery!
– Sprawdzałem, kiedy dokładnie wychodzi premiera nowego ,,Assassin’s Creed” – wyjaśnił, nawet nie zaszczycając mnie zdawkowym spojrzeniem. Zamknął klapę i odłożył elektroniczne urządzenie na bok.
– Jesteś wyrocznią, że odpowiadasz na wszystkie niezadane pytania?
Uśmiechnął się delikatnie, czemu towarzyszyło charakterystyczne, chrapliwe ,,hmpf”, po czym odwrócił się ku mnie. Wzrok miał od zawsze niezwykle przenikliwy, lecz teraz owe wrażenie zdawało się pogłębić. Chociaż tkwiłam pod stosem kołder i kocy, okryta kilkoma warstwami ubrań, czułam się tak, jakbym stała przed nim zupełnie naga. Nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim – emocjonalnie. Może rzeczywiście potrafił odgadnąć każdą ludzką myśl, przewidzieć każdy, nawet najdrobniejszy gest. Dlatego właśnie bałam się spoglądać w te ciemnoniebieskie oczy, a obecny wyraz twarzy Nate’a tylko umocnił mnie w tym przekonaniu.
Renard wzruszył ramionami.
– Muszę się zbierać – wyznał po chwili milczenia.
Nie! Nie! Nie! Nie! Nie!
Należało go jakoś zatrzymać! To mogło być nasze ostatnie spotkanie! Nathan skończył właśnie liceum i wybierał się na studia – o czym wiedziałam ze sprawdzonego źródła (czyt. Cochran), a miasto było wystarczająco wielkie, byśmy każdego dnia swobodnie mijali się na ulicy, nie mając pojęcia o obecności tej drugiej osoby. Nie chciałam zaprzepaścić szansy, która przecież nawinęła się zupełnie sama. Przeznaczenie? A nie, ja nie wierzyłam w te wszystkie bzdury…
– Korzystając z okazji – zaczął, nieruchomiejąc, gdy znalazł się nieopodal drzwi. – Chciałbym cię o coś zapytać.
Zbił mnie trochę z pantałyku ową nieoczekiwaną zmianą zdania. Zawrócił i usiadł na skraju łóżka, więc przesunęłam się nieco w bok, robiąc mu miejsce. Znowu otoczył mnie jego zapach; męski i zniewalający. Na policzkach miał cień zarostu – z pewnością golił się dwa razy dziennie. To śmieszne, że przecież nie dalej jak dwie godziny temu tkwiłam w jego ramionach, a teraz byłam cholernie skrępowana samą obecnością Nathana. Wzbudzał we mnie uczucia, których nazw nie potrafiłabym wymówić głośno.
Nate przesunął wzrokiem po moim ciele i zatrzymał się gdzieś w okolicach dekoltu. Wyciągnął dłoń, dotykając złotej blaszki, dzięki czemu wstrząsnął mną przyjemny dreszcz.
– Sądziłem, że już dawno go zgubiłaś – szepnął, a kącik jego ust uniósł się. Jednak nie był to uśmiech, jaki zazwyczaj ukazuje się się światu, gdy na myśl przychodzą przyjemne wspomnienia – wręcz przeciwnie. Od Nathana w ułamku sekundy buchnęło takim chłodem, że aż podskoczyłam i schroniłam się za kołdrą. Nate również się wzdrygnął, zaskoczony moją reakcją i naraz wszystko powróciło do normalności.
– Spokojnie, mała – szepnął czule. – Nigdy fizycznie bym cię nie skrzywdził.
Fizycznie, a emocjonalnie?
– Jakoś na krótko przed pożarem, rozmawiałaś może z moim ojcem? – zapytał.
Pierwsze spotkanie po wielu latach i już poruszyliśmy temat tabu? Niesamowite i jakże nieoczekiwane.
– Nie – odparłam pewnie. – Przynajmniej niczego takiego nie pamiętam.
Sam wygląd ojca Nate’a sprawiał, że trzęsłam portkami, gdy tylko wchodził do naszego domu, a co dopiero, gdyby miał się do mnie odezwać – pewnie bym się popłakała.
–  Nie dał ci czegoś?
– Nie.
– A może moja matka?
– Nie, tym bardziej nie. Przepraszam, ale nie pomogę.
– Trudno – mruknął pod nosem, w widoczny sposób zawiedziony taką odpowiedzią.
Zapanowała cisza. Krępująca jak diabli.
Och, no nie!
– Podobno będziesz studiował prawo – rzuciłam zupełnie niespodziewanie. Dobra, mogłam się skupić i wymyślić jakiś superinteligentny temat, a nie chwytać się brzytwy i rozpoczynać rozmowę w stylu pięćdziesięcioletniej babci. Trudno, nie chciałam tylko, żeby wychodził.
W odpowiedzi skinął jedynie głową. Z pewnością domyślił się zagrania na zwłokę, bo zdradził go subtelny uśmiech – taki, który szczerze wielbiłam, a także taki, który był cholernie pociągający. Musiałam się zaczerwienić.
– Zemścisz się? – wypaliłam, bo zwykła ciekawość okazała się silniejsza. W dalszym ciągu stąpaliśmy po wyjątkowo kruchym lodzie. Wykazałam się wielką lekkomyślnością i niedorzecznością, skacząc po nim. W następstwie zadanego pytania rysy twarzy Nathana zmieniły się diametralnie. Zezłościł się – i w zasadzie niczego innego nie powinnam była oczekiwać.
– Już nie ma na kim się mścić – odparł oschle. – Chociaż to prawda, że wybrałem ten zawód tylko dlatego, by zrealizować własne cele. – To, co powiedział było dość niepokojące, ale dopiero to, co po chwili dodał, wyjątkowo mocno zakotwiczyło się w mojej pamięci. – Nie ma czegoś takiego jak sprawiedliwość, Adams – rzucił. – Sama musisz ją wymierzyć.
– Nate… – szepnęłam przepraszająco. Zwalczyłam pokusę dotknięcia jego ramienia.
– Będziesz żałować tego, że spotkaliśmy się ponownie.
Atmosfera w pokoju zrobiła się na tyle gęsta, iż można było swobodnie ciąć ją nożem, lecz wystarczyło, by Nate na nowo się odezwał, a zaraz potem owe wrażenie zniknęło bezpowrotnie.
– Muszę już iść – stwierdził z cichym westchnieniem. Zaskoczyły mnie nieco te jego nagłe zmiany nastrojów.
– Gdzie? Do Rose? – wypaliłam znowu, czego szybciutko pożałowałam. Chciałam przecież ukryć przed nim wszystkie swoje uczucia, a tu nagle wyleciałam z takim idiotycznym pytaniem. – Nieważne. To przecież nie moja sprawa.
– Skoro nieważne, to ci nie powiem. – Nie krył swojego rozbawienia. Tak, nieważne, bo ciemnoniebieskie ślepia Nate’a już dawno przejrzały mnie na wylot. Wiedział o wszystkim. O wszystkim, do cholery, i nawet nie udawał, że było inaczej. Pod wpływem jego gorącego spojrzenia wszystkie tkanki w mojej skórze rozpadały się na połowy.
– Chciałabyś spróbować, co? – zapytał, przysuwając się bliżej.
– To zależy. – Zależy, czy myśleliśmy o tym samym.
Wnet zatopił dłoń w moich włosach i… odpłynęłam.
– Chciałabyś – mruknął delikatnie zachrypniętym głosem, potem pochylił się i najpierw poczułam ciepły oddech Nate’a, potem delikatny dotyk warg, aż wreszcie wilgoć języka. Nagła fala słodkiego pożądania, kazała mi objąć go za szyję i wbić mocno końce palców w mięśnie jego pleców. Prawdę mówiąc, sam pocałunek początkowo wychodził nam dość… nieskładnie. Niestety, ale z mojej winy – no przepraszam bardzo, ale ja nie byłam taka w prawiona w owej czynności jak on.
Nathan odsunął się.
No nie! No nie! Musiałam ratować sytuację!
– Będzie lepiej, zobaczysz – wychrypiałam i ponownie wbiłam się w jego usta, nim zdążył zareagować w jakikolwiek sposób. Starałam się i chyba nawet pomału zaczynało mi to wychodzić. Przyciągnęłam go mocniej i przylgnęłam do niego całą sobą. Nathan w pewnym momencie pogłębił pocałunek, drażniąc moje wrażliwe zmysły aż do granic możliwości. Przez głowę przebiegało mi tysiące różnych myśli, a serce biło jak szalone. Westchnienie, które z siebie wydał, odbiło się echem w moim ciele.
I znowu się odsunął, pozostawiając mnie w lekkim oszołomieniu.
A–ale jak to? T–to już koniec?
– No, no, no… faktycznie – szepnął. – Nie kłamałaś.
Nagle wstał i zaczął kierować się do wyjścia, jak gdyby nigdy nic.
– Hej! Zostań! Jesteś mi coś winien – zarzuciłam mu.
– Winien? – powtórzył, obracając się przez ramię. Kurczę, nie przemyślałam tego.
– Wyważyłeś zamek.
Dobre, dobre, może się udać!
– Obroniłem cię przed Ethanem.
– Och… – szepnęłam. Nie spodziewałam się. Porażka nie będzie bolała aż tak bardzo, bo wciąż miałam na sobie jego kurtkę. – Zostań – powtórzyłam. – Dopóki nie zasnę… A jak ktoś się tu włamie?
– Zapewniam cię, że wszystkie złodziejaszki wróciły już do domu. I ja też bym chciał.
– Proszę, szybko zasypiam.
Nathan przewrócił lakonicznie oczami, mimo to podszedł do łóżka i wsunął się pod skosy kołder, gdy tylko ustąpiłam mu miejsca. Położył się na boku, podpierając na łokciu. Mimowolnie uśmiechnęłam się do niego.
– Najpierw coś mi obiecasz, bachorze – powiedział i odwzajemnił gest.
– Nienawidzę, kiedy tak mnie nazywasz. – Udawałam naburmuszoną, chociaż w rzeczywistości wcale mi to nie przeszkadzało. Nate od zawsze cierpiał na awersję do imion, jakoś wyjątkowo rzadko ich używał, a zwłaszcza, jeżeli chodziło o ,,Hayley”. – I co niby miałabym ci obiecać?
– Już coś sobie wymyślę. Nie chodzi o dziś, czy jutro. Raczej o coś w dalekiej przyszłości – odparł, będąc w podejrzanie wesołym nastroju.
– Nie zgadzam się na nic w ciemno. – Zmarszczyłam brwi, kręcąc głową.
– To sobie pójdę.
– To szantaż! – oburzyłam się.
– Zdobywam to, co chcę wszelkimi dostępnymi środkami – mówił – i dzięki temu zawsze wygrywam. Wyjątkowo mocno wierzę w obietnice.
– To też mi coś obiecaj.
– Właśnie dlatego, że tak bardzo w nie wierzę, w życiu niczego takiego nie zrobię.
– Wal się. – Zaczęłam się śmiać.
– Okej, to na mnie już pora. – Usiadł na łóżku i zerknął na zegarek.
– Poczekaj, obiecuję – powiedziałam rozbawiona. – Cokolwiek to będzie.
Przecież to i tak nie miało większego znaczenia, prawda?
Potem Nate objął mnie delikatnie w pasie, a moje szczęście nie mieściło się w żadnej skali. Po raz ostatni odwróciłam się w jego kierunku, licząc na choćby jeszcze jeden, maleńki pocałunek, ale pokręcił przecząco głową. Trochę byłam zawiedziona, lecz cóż – próbować zawsze warto, zwłaszcza, kiedy miało się przy sobie takie ciacho.

TERAZ…
Nasza sypialnia spowita była gęstym mrokiem. Wyzuta ze wszystkich sił, z emocji, pozbawiona tego, co typowo ludzkie, siedziałam na skraju łóżka – naszego wspólnego łóżka – ze wzrokiem zawieszonym gdzieś w przestrzeni, wsłuchując się jedynie w miarowe tykanie ściennego zegara. Nie mogłam jasno określić, jakie emocje towarzyszyły mi w ówczesnej chwili. Odczuwałam jedynie głęboką pustkę, swego rodzaju wypalenie, odrobinę zawodu, ale nic poza tym. Wylałam morze łez, o czym świadczyły zaczerwienione i opuchnięte oczy, lecz w dalszym ciągu tajemnicza siła mocno ściskała moje gardło i za nic w świecie nie zamierzała go puścić.
Położyłam się płasko na satynowej pościeli, zupełnie nieświadomie zaczynając wodzić po jej śliskiej powierzchni drżącą dłonią. Zacisnęłam powieki, wzbraniając się przed kolejnym potokiem słonych kropel, kiedy do moich nozdrzy dotarła ta charakterystyczna woń; cudowna, odurzająca, typowo męska. Przycisnęłam do policzka jedną z poduszek, chcąc poczuć owy zapach intensywniej, chcąc wyobrazić sobie Nathana takim, jakim chciałam go widzieć na co dzień; czułym, wrażliwym, wyrozumiałym, ale przede wszystkim – uśmiechniętym. Po raz kolejny dałam się ponieść wyobraźni, kreując zupełnie nową, wyidealizowaną wersję własnego męża. Gdzieś tam, głęboko w podświadomości, usilnie próbowałam wierzyć, że mimo tych wszystkich wad, nadal tkwił w nim choćby maleńki zalążek dobrego człowieka. I to właśnie ona – nadzieja – zniszczyła mnie doszczętnie. To za jej sprawą spędziłam przy boku tego despotycznego człowieka siedem długich lat, pozwalając na liczne upokorzenia. Próbowałam w jakikolwiek możliwy sposób zrozumieć jego postępowanie, dlatego usprawiedliwiałam i wybaczałam mu wszystko – a to ostatnie było chyba jednym z najgorszych błędów, które notorycznie popełniałam.
Wreszcie coś musiało we mnie pęknąć. Coś się zmieniło, skończyło, straciło sens, a codzienne problemy zeszły na dalszy plan.
Będziesz żałować tego, że spotkaliśmy się ponownie.
Zupełnie machinalnie chwyciłam za słuchawkę od telefonu stacjonarnego. Świadomość ożyła dopiero wtedy, kiedy usłyszałam drugi sygnał połączenia. Miałam jeszcze czas, żeby się wycofać, lecz tego nie zrobiłam. Nie czułam już strachu, który przecież tak często towarzyszył mi podczas konfrontacji z Nathanem. Miałam gdzieś, co sobie pomyśli, co powie. Teraz liczyło się tylko to, co ja chciałam mu przekazać, bo nie potrafiłam dłużej tłumić wszystkiego w sobie. Czy zrozumie? Nieistotne. Czy uszanuje? Wątpliwe.
Gdy w słuchawce zabrzmiał szósty lub, być może, siódmy sygnał, przestałam się łudzić, że w ogóle raczy odebrać. Jednak on skutecznie mnie zaskoczył, nie po raz pierwszy zresztą…
– Czego znowu chcesz? – zawarczał już na wstępie. – Idę właśnie na ważne spotkanie, idiotko. Nie mam czasu, ani ochoty wysłuchiwać twojego lamentu – wysyczał.
Wczoraj nie zdradził, dokąd zamierzał wyjechać, lecz z pewnością znajdował się w zupełnie innej strefie czasowej, skoro wychodził o tej porze. Tym lepiej dla mnie, Nate…
– Jesteś? – Choć jego głos wciąż był niebywale szorstki, wyczułam w nim niepewność. Milczałam jeszcze przez chwilę, próbując zebrać kotłujące się myśli, a przede wszystkim przełknąć ogromną gulę, która w dalszym ciągu zalegała w moim gardle, skutecznie uniemożliwiając swobodne mówienie.
– Dłużej tego nie wytrzymam – szepnęłam ochryple. – Znosiłam cię przez siedem lat, Nate… Przez siedem lat znosiłam te twoje pieprzone humory, ale teraz mam już dość. Wiem, co robisz… – Pociągnęłam nosem. – Znalazłam wszystko… Chcesz zginąć? Proszę! Tylko daj mi spokój… – mówiłabym dalej, miałam mu naprawdę dużo do powiedzenia, gdybym tylko znowu nie zaniosła się płaczem.
– Kochanie. – To jedno, krótkie słowo do cna przesiąknięte było sarkazmem. – Posłuchaj mnie teraz bardzo, ale to bardzo uważnie. – W tym miejscu zrobił krótką pauzę. – Mam gdzieś, co się z tobą stanie, wiesz? Istnieje tylko pewien maleńki problem… Dosłownie drobnostka, bachorze. – Zaśmiał się podle. – Bo widzisz, kiedyś coś mi obiecałaś i dopóki tego dla mnie nie zrobisz, nie pozwolę ci odejść, zrozumiałaś? Uciekaj, śmiało. – Znów ten przebrzydły śmiech. – Tylko przemyśl to sobie dokładnie, bo kiedy cię dopadnę, a uwierz mi na słowo, że z pewnością tak właśnie będzie, gorzko tego pożałujesz…
– Nathan – zaczęłam, przecierając rękawem opuchnięte oczy. Złość tylko we mnie wezbrała, osiągając poziom krytyczny. Postanowiłam nieco zmienić pierwotny plan i wyrazić wszystko to, co obecnie czułam, nie strzępiąc sobie przy tym zbytnio języka.
Nim odezwałam się ponownie, oczami wyobraźni zobaczyłam zaskoczoną minę męża.
– Posłuchaj mnie teraz uważnie, kochanie – powiedziałam, idealnie naśladując ten szyderczy ton głosu, którym zostałam obdarzona jeszcze kilka chwil temu. – PIERDOL SIĘ!
– Pożałujesz…! – wysyczał, lecz nim zdążył dokończyć, rzuciłam słuchawką.


,,Ale jak mogłaś go kochać? (…)
Był dla ciebie emocjonalnie niedostępny. 
Był oszustem.
Tak naprawdę nigdy,
nawet w najbardziej romantycznej chwili,
nie byliście razem.
Więc w rzeczywistości niczego nie straciłaś.”
– Emily Giffin


Od Autorki: W dalszym ciągu pełno: mnie, mnie, mnie, mnie, było, było, było, że, że, że, to, to, to, to [...], ale dajcie spokój… mam dość tego rozdziału, bo dostanę białej gorączki, więc zostawiam go tak, jak jest. >.< K. Gonciarz (mój mentor życiowy) powiedziałby zapewne: ,,Co za buractwo!”. No trudno… :D

9 komentarzy:

  1. Zacznę źle...
    "Potem należało uderzyć pod odpowiednim kontem w klucz..." - konto w banku, kąt 90*
    "– Nie ważne – mruknęłam." - nieważne
    "tłum zebrany u naszych stup" - nie żebym się znała, ale nie stóp?
    " To zza mało – biczem po twarzy." - za. i swoją drogą, podoba mi się to biczem po twarzy xd
    "Ponownie znalazłam w korytarzu, gdzie z pewnością.." - znalazłam się

    ...żeby szybko przejść do wesołych konkretów!
    "Och, tak z raz mógłby się rozebrać. Chciałabym sobie popatrzeć…" - GENIALNE ♥ I takich tekstów to było w tym rozdziale pełno, ale jakbym miała je wszystkie wypisywać, to wiesz co by się stało - po prostu musiałabym skopiować z 1/3 rozdziału i wtedy komentarz no na pewno byłby podzielony, bo ilość znaków (*) A właśnie, ciekawe czy się zmieszczę... No nieważne, w każdym razie Hayley w tej notce podbiła moje serce, była tak uroczo normalna, ludzka, no taka jak przeciętna dziewczyna, której libido skacze na widok przystojniaka :D A skoro tym przystojniakiem jest Nate, no to już pozamiatane. Ale przy tym, że była taka swojska, to okazała się też waleczna i odważna, a nie ciepła klucha, która tylko kuli się pod wrzaskami despotycznego mężulka. Kurcze, a ten komentarz miał być składny...

    To zacznijmy od pierwszej sceny, o! W poprzednim rozdziale zbudowałaś takie napięcie, tak zmroziłaś nam krew w żyłach i podsyciłaś ciekawość, że ten początek wydał się aż komiczny xd No serio, spodziewałam się poważnego napadu, że to Łowcy po nią przyszli, albo znowu tamta laska, a tu proszę, przyjaciel się zatroskał, bo Lisek do niego zadzwonił z pogróżkami. I to mi się wydało nieco podejrzane, bo po co miał dzwonić do tego Steve'a? Pomyślałam: to może on jest tym Lisem? Ale potem stwierdziłam, że to by było za proste, no i w tym gabinecie w kancelarii powiedział, że niby Hay go nie zna. Ale wracając do Steve'a, to polubiłam gościa, wydaje się świetnym przyjacielem i jest zabawny, chociaż Hayley wyraźnie wlazł za skórę tym jojczeniem o złym Nathanie.

    Jak czytałam o wytrychu, to od razu przypomniało mi się, jak nas ładnie poinformowałaś, że wsuwka też nim jest i przez chwilę tylko na tym mogłam się skupić xd Swoją drogą, ciekawe sposoby na otwieranie drzwi, czyżby internety, czy może twoje doświadczenia? Wielką fanką tej sceny nie jestem, ale końcówka była wciągająca. To, jak ładnie domyśliła się, że Wilcza Nora musi być pod ziemią, szczerze to ja bym pewnie na to nigdy nie wpadła ._.

    Aj, aj, aj, to WTEDY jest zajebiste ♥ Chyba nie potrafię powiedzieć, która ze scen z tego okresu mi się najbardziej podobała... no dobra, jednak wiem xd Jak Nate uratował ją przed nadjeżdżającym radiowozem, potem ją trzymał w ramionach, a ona tak sprytnie unikała rozstania z jego ciałem, potem jak wyważył drzwi i mówił, że jednak nic się nie zmieniła, bo nadal taka roztrzepana jak kiedyś... no i w końcu jak czekał aż się obudzi ♥ Kiedy przeczytałam, że bawił się jej laptopem, a Hay tak śmiesznie zareagowała w myślach, to nie mogłam zapanować śmiechu xd I ogólnie przez resztę rozdziału szczerzyłam się jak głupek po tym pocałunku i tym, że niby jej się coś należy na wyważenie drzwi ♥ (taaaak, po ang brzmi jeszcze lepiej! normalnie w głowie miałam takiego gifa z tamtymi słowami xd kiedyś zekranizują BJ, powiadam ci to)

    Ostatnia scena brutalnie pokazała, jak Nathan diametralnie się zmienił. Nawet w obliczu łez Hayley i po tym jak mu wygarnęła, nadal był paskudnym draniem, dlatego cieszę się, że krzyknęła, żeby się pierdolił ♥ Tylko trapi mnie: co mu obiecała? No i idealnie dobrane cytaty! I uwierz mi na słowo, że te wszystkie {mnie, mnie, mnie, mnie, było, było, było, że, że, że, to, to, to, to} nie były zauważalne. Dopiero gdy z czystej ciekawości (i uszczypliwości) skupiłam się na tych słowach, to rzeczywiście zauważyłam nadmiar "to" i "było" w niektórych momentach, ale serio, treść i twój styl wszystko przyćmiewało :)

    Buziaki, kuj dalej ten angielski ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stupy <3 Tak miało być przecież... xD

      Jak już Chusteczce się podobało, to chyba nie jest aż tak źle, jak początkowo sądziłam. :D A błędów peeełnooo! Ale to tam się już po maturce poprawi. Prawdę mówiąc, w niektórych momentach pisałam wszystko, co mi tylko przyszło na myśl i, tak na dobrą sprawę, nie mam zielonego pojęcia, w jaki sposób prezentuje się ten rozdział całościowo, bo po prostu go nie czytałam, hahaha. ^^ + dlatego, kiedy napisałaś, że podobała Ci się scena, gdy Hay zobaczyła Nate'a z tym jej laptopem, to początkowo takie: "WTF? Ja napisałam coś takiego?". xD

      Usuń
  2. Mam nadzieję, że nadal będziesz nas tak rozpieszczać i kolejne rozdziały będą równie długie jak ten. <3
    Aż musiałam na chwilę odsunąć się od biurka i wszystko dokładnie przeanalizować.

    Spodobała mi się postać Stevena. W stu procentach zgadzam się z jego opinią na temat Nate'a. W sumie to jakby tak się zastanowić, byłby dobrym kochankiem dla Hay. Może jakiś przelotny romans, coś? xD ;P

    Hayley w roli włamywacza może nie spisała się dobrze, ale przynajmniej zyskała jakąś małą wskazówkę. Ciekawe czy kochany mężulek zorientuje się, że odwiedziła jego biuro/gabinet. Już wyobrażam sobie jego złość! Boże, przecież on by ją zabił. ;_;

    Tak bardzo chciałabym wiedzieć, kto wykonuje te wszystkie telefony do Hayley. Nie zna go, ale jest jej bliski. Hmmm, zupełnie nic nie przychodzi mi do głowy... ;______; Będę musiała czekać na wyjaśnienie.

    Nate z przeszłości totalnie podbił moje serce! Przystojny, szarmancki, wręcz idealny. Zatroszczył się o pijaną dziewczynę. Dał jej swoją kurtkę (*,*) I ten moment, kiedy oboje znaleźli się razem w jednym łóżku. Zakochałam się w nim normalnie. Kiedyś znajdę takiego faceta, a co! xD No, ale jak wiadomo nikt nie jest idealny... Coś musiało się zmienić. Zastanawiam się, co przydarzyło się mężulkowi Hay, że teraz tak okropnie ją traktuje. No na pewno coś złego się stało! ;_; Albo po prostu.... Sama nie wiem.

    Ich rozmowa <3 Chociaż nie była miła, uśmiechałam się podczas czytania. "– Posłuchaj mnie teraz uważnie, kochanie – powiedziałam, idealnie naśladując ten szyderczy ton głosu, którym zostałam obdarzona jeszcze kilka chwil temu. – PIERDOL SIĘ!" <333 Taaaak, ten tekst wymiata. xD

    Błędy wytknęła już Chustii, więc nie mam co pisać na ten temat. ;)

    Rozpływałam się, czytając ten rozdział. Uwielbiam twoje pióro i bardzo stęskniłam się za twoją twórczością. ;)

    Idź się, ucz, bo nauka to do potęgi klucz! (y) ;_; xD
    A tak na poważnie życzę zdanej (bardzo dobrze oczywiście) maturki! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :3 <3

      Pewnie będzie jeszcze sporo rozdziałów o podobnej długości (jak nie większej), bo fabuła jest dość... obszerna. Już dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że epilog zaplanowałam sobie tak minimum na 50 stron, chociaż do tego to jeszcze łoooo matkooo!

      Nathan jest jeszcze dość potulny... Jeszcze nad sobą panuje, jeżeli tak to można powiedzieć. ^^ Jego najgorsze oblicze, jak również to najlepsze (bo też, o dziwo, takie coś posiada) dopiero przed Wami. :D

      Usuń
  3. Długo czekalam na pojawienie sie tego rozdziału, ale było warto. W tej wersji opowiadania Nathan intryguje mnie, zastanawia mnie, która jego twarz jest prawdziwa z przeszłości czy terazniejszości, ale najbardziej ciekawi mnie co Hay obiecała Nathanowi, bo chyba mu bardzo na tym zależy, dobra nie rozpisuje się.
    PS: Powodzenia na maturkach, nawiasem mówiąc mnie też by sie przydało.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham to, kocham to, kocham to <3 I Ciebie również :* to jest fantastyczne, fenomenalne, magiczne! Aż brakuje mi słów :D Czytałam to z takim zapałem, że kiedy skończył się rozdział zaczęłam potrząsać ekranem od laptopa, powtarzając "dlaczego już koniec" :D Chciałabym abyś kontynuowała to :* Uważam, że to nadaje się na dobry materiał na książkę :D mam nadzieję, że przyszłe rozdziały mnie nie zawiodą i kiedyś będę mogła kupić te opowiadanie w księgarni :D koniecznie musiałby być a twoim autografem :D :* Chcę więcej, tak bardzo chcę więcej! :D

    A teraz o kilka wyjaśnień bym poprosiła :D :
    "straciliśmy kontakt owego feralnego dnia", czyli, że oni byli razem wcześniej? :D
    "Bo widzisz, kiedyś coś mi obiecałaś i dopóki tego dla mnie nie zrobisz, nie pozwolę ci odejść, zrozumiałaś?" co ona mu takiego obiecała? o.O

    Czuję, że szykuje się mega historia :D
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. <3 Dziękuję :3

      ,,Czyli, że oni byli razem wcześniej?"
      Tak, może nie tyle co byli (ze sobą), ale się znali i to bardzo dobrze, o czym jest mowa w prologu i w rozdziale pierwszym a dokładniej w paragrafie pt. "wtedy". To dość istotne, jak nie kluczowe, więc warto się z tym zapoznać. :)

      Co do drugiego pytania to na razie milczę. :)

      Usuń
  5. A ja tam czuje niedosyt. Jak dla mnie za krótki - chociaż sama dłuższych nie piszę. Powinien być dłuższy, bo się urwał w zbyt ciekawym momencie.
    Ciekawi mnie ta obietnica - mam nadzieję, że niedługo się wyjaśni. Moim zdaniem Nathan powinien teraz wrócić, wpaść do domu, zacząć na nią wrzeszczeć, a potem dzikie seksy ;>
    Intryga się kręci nie powiem, coraz bardziej tajemniczo się robi, coraz bardziej ciekawie. To naprawdę jest materiał na książkę ;)
    Czekam na więcej ;P
    Powodzenia na maturach! <3
    Pozdrawiam, Hanami

    OdpowiedzUsuń


,,Na podstawie Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 4 lutego 1994 r., publikator: Dz. U. 1994, nr 24, poz. 83, tekst jednolity: Dz. U. 2006, nr 90, poz. 631 oświadczam, że wszelkie prawa do publikowanych przeze mnie materiałów należą wyłącznie do mnie i niniejszym nie udzielam zgody na wykorzystywanie moich materiałów do jakichkolwiek celów bez mojej zgody."

Szablon: Dostosowany do przeglądarki Google Chrome w rozdzielczości 1366 x 768.

Cytat z belki: ,,W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca." należy do Paulo Coelho i pochodzi z książki pt. ,,Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam..." [Informacja o Autorze nie zmieściła się na belce]

Pokochali